Austostop, sushi i sprzątanie...


Dzisiaj kontynuacja historii z pogranicza polsko-słowackiego. 

Zacząłem łapać stopa na trasie z Leluchowa do Krynicy. Stojąc przy drodze z kawałkiem kartonu i nabaźgranym napisem musiałem chwilę czekać. Było jeszcze ciepło, drobiny kurzu tańczyły w powietrzu ilekroć mijał mnie każdy samochód. Cała sytuacja, w której się znalazłem zaczęła mnie bawić. Zdziwione miny kierowców i zdumienie przechodniów nie miało granic. Chyba w sądeckim regionie autostopowicze są rzadkim widokiem. Musiałem doczekać się kogoś "nie stąd". 
Popołudnie w Krynicy (fot. Włóczykij)
I właśnie zatrzymał się dla mnie samochód na nie-sądeckich rejestracjach, a w nim czekała na mnie para ludzi około trzydziestki. Zdawali się być razem, a nawet małżeństwem. Nawiązała się rozmowa. Przyznałem się skąd pochodzę. Zostałem nazwany „tutejszym”. Rozmowa zaczęła się od wątku o budowie galerii handlowych. Moi wybawiciele okazali się miłośnikami lokali sushi. Uznawali je za wskaźnik „zachodniości”, za pewien trend, co musi wkroczyć do wszystkich miast i miasteczek. Wyraźnie posmutnieli na wieść, że w Sączu jest może najwyżej jeden taki lokal. "No bo przecież w Krakowie jest tego tak dużo! A w Warszawie to wszyscy tam się stołują!" - powiedziała kobieta. Dalej rozmowa zeszła na tematy równouprawnienia kobiet i walki płci. "Przecież gdybym była bogata, to też bym sobie wynajęła sprzątaczkę, jak perfekcyjna pani domu. Czemu niby ja mam sprzątać?" - znowu ta sama rozmówczyni. Udawałem, że nie słyszę, gdy z ust mężczyzny zaczęły kilka chwil później wychodzić słowa krytyki na temat „pieprzonych Górali”. Zbliżaliśmy się, chwała Bogu, do Krynicy. Wysiadłem co prędzej i posłałem krótki uśmiech na pożegnanie. Potem poszedłem na autobus. Dzień chylił się do snu. A wyprawa dobiegła końca.

Komentarze