Rustavi, czyli Gruzja nieoczywista


Tak, byłem w Gruzji. Nie, nie widziałem Kaukazu, Wysokich Gór, żadnej Svanetii, nie zobaczyłem w oddali Kazbeku ani Uszby. Batumi może najwyżej majaczyło z okien samolotu. To może Tbilisi? Owszem. Pół dnia spokojnego spaceru ze znajomymi - skosztowałem jadła, napitków, zmęczyłem nogi łażeniem po ciekawych uliczkach. Ale czy po paru godzinach w stolicy mogę czuć się dostatecznie godzien, aby naskrobać o tym wpis na bloga? Może ktoś tak, ale ja nie. Tak więc, co opisać o tej Gruzji, w której jednak spędziłem te niecałe 10 dni? Rustavi. Tam miałem przyjemność szkolić się w ramach programu Erasmus+. Miasto nieeleganckie, nikomu nieznane, choć duże i monumentalne, ale na uboczu od turystycznych traktów. Wielu w tym momencie już wycofuje się z dalszej lektury, ale postaram się Wam przedstawić, co jest ciekawego w w tym mieście i okolicach. 

Rustavi to stolica regionu w południowo-wschodniej Gruzji zwanego Dolną Kartlią. Czwarta co do wielkości miejscowość w Gruzji licząca ponad 125 tysięcy mieszkańców. Jest to miejsce o trudnej i niejednoznacznej historii. Pierwsza wzmianka o Rustavi sięga IV wieku n.e. ale o osadzie w dolinie rzeki Kury wiadomo było od niepamiętnych, starożytnych czasów. Na obszarze silne były wpływy perskie, o czym świadczy sama nazwa miasta, co w przetłumaczeniu znaczy: "obszar wiejski". Jest w tym nawet dzisiaj sporo prawdy, kiedy spojrzy się na cały region, który jest bardzo mało zurbanizowany. Tak więc Rustavi od pierwszych wieków dobrze się rozwijało, położone było na trakcie z Baku do Tbilisi. Zresztą do tego drugiego ma ledwie 25 km. Dawna historia miasta zakończyła się w chwili najazdu Mongołów w XIII wieku, kiedy to pod dowództwem Tamerlana zrównano ten obszar z ziemią. Aż do XX wieku w tym miejscu nie było nic poza pustynnym krajobrazem.

Potem przyszedł rok 1948. Decyzją wujka Stalina utworzono Rustavi na nowo. Wybudowano gigantyczny kombinat metalurgiczny będący największym na całym Kaukazie południowym. Wraz z nim zaczęły powstawać kolejne blokowiska. najpierw te w stylu socrealizmu, jaki spotkamy na Nowej Hucie, czy w okolicach warszawskiego Placu Zbawiciela. Potem lata 70-te i 80-te przyniosły kolejny boom mieszkaniowy i powstało "nowe Rustavi" po drugiej stronie rzeki. Kombinat była naprawdę wielki i mieścił się na kilkudziesięciu kilometrach kwadratowych. W szczycie swoich możliwości zatrudniał 10 tysięcy pracowników, a liczba ludności miasta dobijała 200 tysięcy. Potem przyszedł rok 1991 i rozpad ZSRR. Kapitalizm spowodował racjonalizację produkcji, redukcję zatrudnienia i szaloną prywatyzację. Kombinat nadal działa, ale produkuje tylko 10% tego, co dawniej. Po 1991 roku ludzie zaczęli masowo emigrować w inne rejony Gruzji lub zagranicę. W ciągu ostatnich kilku lat powoli zaczyna się coś zmieniać. Powstaje wiele kulturalnych inicjatyw, teatry, uczelnie wyższe. Po prostu mieszkańcy zdają się brać za swoje. Niemniej wiele dekad pracy jeszcze przed nimi.

Centrum miasta niczym Beverly Hills ;-)
Klimatycznych, podniszczonych kamienic nie brakuje!

Jak dzisiaj wygląda Rustavi?
Centrum jest odnowione, ulice nie są tak dziurawe, sklepy i lokale schludne, a centralny plac zadbany. Im dalej udajemy się od centrum tym wszystko zmienia się na gorsze, albo raczej brzydsze. Rozwalone budynki, kruszące się bloki, śmieci i gruz na każdym skrawku zielonej trawy. Stare i Nowe Rustavi (które de facto są obydwa nowe, bo powstałe w latach 50-tych XX wieku) rozdziela piękna rzeka Kura, której brzegi są zarośnięte i skrywające ostatnie skrawki większej zieleni w mieście. 

Cmentarz na przedmieściach
Przedmieścia Rustavi

Dolna Kartlia, a zwłaszcza region Gardabani jest zdominowany przez krajobraz stepowy i półpustynny. Niewiele tam lasów, a wzgórza okoliczne zdają się być ogołocone do reszty. Struktura demograficzna również jest interesująca ze względu na bliskie sąsiedztwo z Azerbejdżanem. O ile w Rustavi dominują Gruzini to poza miastem około 1/3 ludności stanowią Azerowie wyznający islam. Mieszkanka kultur i religii. 


Perełkę zostawiam na koniec. Szkolenie nie miało charakter nudnych wykładów, ale obfitowało w wiele atrakcji na świeżym powietrzu. Stąd tak bardzo poznaliśmy Rustavi oraz spędziliśmy dzikie i pełne ciekawych wrażeń popołudnie w Ostoi Przyrody Gardabani (Gardabani Wildlife Refuge). Jest to jeden z największych lasów w tym regionie położony na terasie zalewowej rzeki Kury, a wszystko to na samiuśkiej granicy z Azerbejdżanem. To był kwiecień. Przyroda szaleńczo budziła się do życia. Śpiew ptaków, zieleń dżungli i feria zapachów, jakich w Polsce nie poznałem. 

Lasy Gardabani

Taka była moja Gruzja. Niewielka, szczątkowa, ale ja to doceniam i się z tego cieszę. W jakimkolwiek wyjeździe, czy to turystycznym, survivalowym, czy szkoleniowo-biznesowym (jakim po trochę był ten mój) nie chodzi, by odhaczyć wszystko i być tam, gdzie byli inni. Kiedyś spotkałem się w internetach podróżniczych z opinią, że w dobie dzisiejszej mobilności ludzi i tego, że już każdy był wszędzie, podróżnicy zaczęli bardziej podchodzić "małostkowo" do wyjazdów. Teraz bardziej raduje "małe odkrycie" takiego Rustavi niżeli ponowne, setne, tysięczne "duże odkrycie" całej Gruzji.

Pożegnanie z Gruzją ;-)

Komentarze

  1. Można zacząć od Rustawi. Ważne, żeby nie stracić ochoty na dalsze powolne smakowanie Gruzji etapami. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za motywację, ale chyba Gruzja póki co nie znajdzie takiego miejsca w moim sercu jak państwa bałtyckie :)
      Gruzja jest cudna, ale tyle co miałem wystarczy mi na długo :)

      Usuń
  2. Bardzo inspirujący blog, pełen pięknych zdjęć i opisów. Pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz