Wieczorne myśli o Północy

bloki w Daugavpils, też hipnotyzujące

Dzisiaj rano było prawie jak zawsze. Śniadanie w pracy, yerba, owsianka z czym popadnie na styl estoński, do tego fińskie bułki z Lidla, szukanie w porannych internetach jakiejś motywacji i inspiracji. I bum, trafiło. Gdzieś w gąszczu postów na Facebooku mignął artykuł o Kłajpedzie. Od razu "guglam" i szukam tego miasta - klikam na zdjęcia i masz ci los! Robię sobie kilkuminutowy spacer po tym mieście, choć nigdy tam nie byłem, ale kiedyś będę. Niby zwyczajny, litewski port nad Bałtykiem, ale od razu mnie ciekawi, czy bardzo słychać na ulicy tą piątą część mieszkańców miasta mówiących tam po rosyjsku. Wędruję sobie dalej po Kłajpedzie. Potem przychodzi mi do głowy Poniewież, potem Szawle, aż wreszcie ruszam do tego łotewskiego Ventspils i czytam o tramwajach w nadmorskim mieście Liepaja (po polsku Lipawa). Mija mi tak kilkadziesiąt minut. Rozmarzam się znowu. I wiem, że to dzisiaj trzeba siąść do tego wpisu, o którym pomysł chodzi mi od ponad miesiąca.

Prolog
Jest taka choroba, chyba już nie uleczalna w moim przypadku. Nazywa się państwa bałtyckie, odmiana estońska, niekiedy łotewska. Ale jakie są jej początki, to bym się nigdy nie spodziewał. Trwa już ponad 2,5 roku. To było święto Niepodległości, rok 2015, deszczowy dzień, a ja się umówiłem z pewnym podróżnikiem, który dopiero wrócił wtedy z 16-miesięcznej podróży po Ameryce Południowej. Posłuchałem, zainspirowałem się, siedziałem jak zaczarowany. Poszedłem z powrotem na mieszkanie, a myśli mi nie dawały spokoju. Kolejnej nocy, może jeszcze następnej, miałem sen. ("I had a dream" niczym Martin Luther King, co nie?) Śniło mi się, że pojechałem na wolontariat gdzieś do kraju, w którym można popróbować swoich sił w rosyjskim (bo ja lubiłem wtedy i nadal lubię ten język), ale nie trzeba wizy, jest jakoś prosto i łatwo tam pojechać. Przyśniło mi się hasło: ŁOTWA. Zaraz o poranku znowu "guglam", tym razem pod hasłem "wolontariat na Łotwie". Pierwsza podpowiedź to praktyki w Ambasadzie. Poszedłem za ciosem i w ciągu kolejnych kilku dni wysłałem niezwykle skomplikowane formularze aplikacyjne nie tylko na Łotwę, ale również do Estonii, Rosji, Białoruś, chyba nawet Kazachstan. Łącznie 17 wysyłek mailowych, wypieszczonych i pięknych. Odpisała większość, ale pierwsza odpisała... Ryga. Przypadek? Ani trochę. Poszedłem za ciosem. 5 miesięcy później już praktykowałem dyplomację i ładne ubieranie się do biura. To był dobry czas. Tak się zaczęło z Łotwą.

Skąd pojawiła się ta estońska odmiana choroby bałtyckiej? Chwilkę po tym, jak miesięczny pobyt na Łotwie został klepnięty to miałem wrażenie, że coś mnie ciągnie jeszcze dalej. Dalszy, dłuższy wyjazd, taki pobyt zagranicą, który mnie zmieli i odmieni. Pytałem znajomych o wolontariaty zagraniczne. Została mi polecona organizacja zajmująca się wysyłaniem na EVS-a. Sprawdzam stronę internetową, szukam kontaktu, a tutaj okazuje się nagle, że osobą do kontaktu w tej sprawie jest Marzena - ta sama, z którą wówczas miałem zajęcia na rosjoznawstwie (tak, poza geologią Włóczykij miał epizod rosjoznawczy w życiu naukowym). Zagadałem ją na żywo. Padło pierwsze słowo. Estonia. Znam tam jedno miejsce w Tallinnie, gdzie mógłbyś pojechać. Klub młodzieżowy dla rosyjskojęzycznej mniejszości. Wtedy brzmiało świetnie. Ale po drodze się trochę pozmieniało (bo jak wiadomo, z mieszkańcami Estonii nie wiadomo często o co chodzi, taki żarcik) i wylądowałem w tym Viljandi, najbardziej estońskim z estońskich "dużych" miast. Potem historię już znacie, bo na blogu to słowo powtarzane jest jak paciorek na dobranoc. ;-)

obserwuję łosie nad Gaują, na Łotwie
kreatywna fotografia na uliczkach Viljandi

Rozwinięcie
Jaka jest magia tych państw bałtyckich? 
"Kuba, widzę, że ci się tu podoba, złapałeś klimat tego kraju, ty tak tylko wracasz w te góry, ale jeszcze się zobaczymy tutaj, ja to wiem." Czyżby prorocze słowa znajomej Polki z Tartu? Znam sporo osób, które do tego kraju przeniosły dla miłości do drugiej osoby lub do tego kraju. Państwa bałtyckie nie jawią jako cel ekonomiczny, typu Szwecja czy Norwegia, ale jest w nich coraz lepiej. Lasy, jeziora, sauna, dobra żywność, świetne łotewskie piwa, estoński nabiał, ciemne pieczywo. Niejeden już duszę zaprzedał. 

Czasami plątam się w tych wspomnieniach jak Stasiuk, który wspomina swoje wspomnienia niekiedy. Nie jestem od niego inny. On tworzy książki, które z pozoru inne, ale od paru lat zapętla się w tym samym. Mnie się wydaje, że cały czas myślę o Estonii czy Łotwie z innej perspektywy, ale wszystko finalnie kończy się na nazwach miast, cenach alkoholu oraz ulubionej żywności i kalkulacji ile trzeba wziąć urlopu, aby móc tam pojechać na tyle długo, by zobaczyć to czego nie widziałem jeszcze. Próbuję sobie przypomnieć kolejne historie, te nieopowiedziane jeszcze. Chciałbym czytelnika zaskoczyć kolejnym zwrotem akcji lub informacją, której ode mnie jeszcze nie wyczytał. Ale powoli się nie da. Nie widzę w tym moim "bałtyckim" umiłowaniu niczego złego - wręcz przeciwnie, zwłaszcza, gdy dogadam się z kimś, kto ma bzika na punkcie innych krajów, czasem dużo bardziej odległych. Nigdy nie wiesz, a może mija Cię na ulicy kochanka Łotwy, miłośnik Litwy, sentymentalna koleżanka Ukrainy, fanatyk Słowacji i Czech, albo fascynat Argentyny. Mnie tacy mijają na co dzień, na żywo i w Internecie.

Niechże zmierzam powoli do finału tych rozważań nocnych o Łotwie i Estonii. Przez cały maj Facebook mi przypominał wspomnienia sprzed dwóch lat z Łotwy. Robiło się mi niezwykle ciepło na sercu, móc przypomnieć ten kwas chlebowy w ryskim skansenie czy kolejną wycieczkę na plażę Vecaki. I te długie letnie dni, zwłaszcza w Estonii, rok temu. Podczas jednego wieczora powstał tekst o pienińskich historiach z 2013 roku. Teraz w podobnym okresie powstaje obecny. Ten sprzed roku zwiastował powrót w Góry. A teraz? 
godzina 22:00, sierpień, słońce dopiero zachodzi w Viljandi
"ej ty, weś no tu podejdź i pooglądajmy razem to jezioro Pejpus!"

Epilog
Za zakończenie niech posłuży historia z pewnego łotewskiego miasteczka. Imię głównej bohaterki celowo zmieniłem. Odwiedziłem w 2017 roku znajomą mieszkającą w północnej Łotwie, pracującą w domu spokojnej starości. Przez cały dzień pomagałem przy pacjentach, przyglądałem się pracy w takim miejscu (nie jest łatwo!). Również miałem okazję poznać pewną starszą Polkę, która od wielu lat tam mieszka. Pani Agata pochodziła z obecnych terenów Białorusi. Po II wojnie światowej jej rodzina została rozdzielona i wylądowała w tymże miasteczku w ówczesnej Łotewskiej SRR. Nauczyła się łotewskiego, rosyjski miała trochę we krwi, a język polski jeszcze jej gdzieś siedział w pamięci. Rozmawialiśmy o pogodzie, o tym skąd każde z nas pochodzi. Słuchaliśmy historii strasznych i smutnych, a niekiedy radosnych i pociesznych z dzieciństwa pani Agaty. Udało się trochę pożartować przy robieniu pamiątkowego zdjęcia. "Oh, teraz takie młodzieńcy ze mną sobie zdjęcia robią" - powiedziała. Tym samym spotkanie się skończyło. Refleksja nad ludzkim losem została. Kilka miesięcy później dowiaduję się, że pani Agaty nie ma już wśród nas. Tym bardziej to pamiątkowe zdjęcie nabrało innego wymiaru.

Dowiedziałem się, że słynny napis w Tallinnie na balkonie widokowym Kohtuosa brzmiący "The Times we had" został zamalowany. Tysiące turystów i lokalnych robiło sobie przy tym przypadkowym ściennym napisie zdjęcia. Teraz pozostała tylko świeżo wymalowana ściana.

Czas mija, ludzie odchodzą, kultowe miejsce się zmieniają, a my stoimi często w miejscu.

Dzisiaj rano mignął mi na Facebooku artykuł o Kłajpedzie i on zaczął opowieść. Teraz w pamięci odświeżył się cytat z innego facebookowego zdjęcia mówiący: "Życie bez przygód jest głupie". 

No właśnie. Życie bez Estonii i Łotwy jest głupie.

to se ne vrati
szyld baru nad jeziorem, obrzeża Rygi

Komentarze

  1. Zazdroszczę tej pasji do konkretnych krajów!
    Miło się czyta. Chce się zwolnić z pracy i jechać!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zasmuciłeś mnie wiadomością o zamalowaniu napisu. Jeszcze kilka miesięcy temu codziennie tam przychodziłam - najlepiej tam się rozmyślało. To miejsce bez niego już nie będzie takie samo. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajne podejście do blogowania :) Taka ilość czytelników tylko to potwierdza. Pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Prostota zwyczajność, prozaiczność życia, to miejsce, w którym czuję się jak w domu:)

    Małgosia

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz