W poszukiwaniu Lublina.

To nie będzie kolejne wspomnienie z drogi. To będzie o miejscu, gdzie jego statyka nie pozwala nawet pisać o nim szybko. Lublin. Stolica polskiego wschodu. Kojarzy się wielu przede wszystkim pejoratywnie. A przecież to miasto z historią, bogatszą niż niejedno inne. Miejsce piękne, proste i wrażliwe. Niecały rok temu poszukiwałem w nim tej jemu typowej swojskości.
Takie lokale tworzą klimat Starego Miasta

Spacerując po Starym Mieście niemal przeniosłem kilkadziesiąt lat wstecz, oczyma wyobraźni widziałem starszych doniosłych panów w melonikach i kobiety w rozłożystych sukniach. Na głównym placu jakbym widział dziesiątki straganów. A sprzedawcy nawzajem się przekrzykiwali. Wieczorem pewno spacerowało mnóstwo młodych, zakochanych w sobie ludzi, którzy w światłach ulicznych latarni wyszeptywali sobie nawzajem wyznania miłości. Te obdarte miejscami z tynku kamienice, brukowane ulice, urocze kawiarnie i wąskie przejścia pozwoliły mi na taką wyimaginowaną podróż.
Wystarczy zejść z głównej drogi, by zgubić się wśród zaułków
Klimat dawnych epok
Stare Miasto choć za dnia niemal puste, zwłaszcza podczas listopadowej pluchy, to zaprasza do kulinarnych podbojów. Kawiarni, tanich restauracyjek tutaj od groma. Jest w czym wybrać. Mnie skusiła niewielkie włoska pizzeria. W środku plastikowe, z pozoru nieatrakcyjne wnętrze. Z radia dobiegało disco-italiano, a na telewizorze bezgłośnie jakiś reporter opowiadał światowe rewelacje. Białe ceraty, zielone ściany, gdzieś jeszcze niebieski i czerwony. Furia barw. Miła pani z obsługi spisywała na wyświechtany notesik moje zamówienie. Pizza wystarczająco ciepła. Smacznie, dobrze, wygodnie. Aż nie chciało mi się wychodzić.
Włoska knajpka z polskim akcentem (patrz: okno)
Popołudnie stało się bardziej znośne do spacerów. Po głównych arteriach sunęły trolejbusy (można jeszcze je spotkać w Polsce na ulicach Gdyni i Tychów). Coraz szybciej dzień chylił się ku wieczorowi, a poranne zakupy zabieganych mieszkańców, teraz zamieniły się na popołudniowe spotkania w gronie znajomych. 
Czy jest aż tak źle, jak czują się mieszkańcy?
"Kapłanie panie" proszone do salonu:-)
W Lublinie świetnym pomysłem okazało się zejście z głównych, królewskich traktów. Przy każdej bocznej uliczce kryje się jakaś niespodzianka. Jakaś abstrakcja, jakiś bezsprzeczny dowód na to, że jesteśmy tutaj, a nie gdzie indziej. Nie trzeba polować na to, nie trzeba wyciągać nosa z ponad jesiennego szalika, by napotkać śmieszny napis, nietypowy szyld, czy boczną ścianę domu wysypaną reklamami. Jakby to były dowody na istnienie jeszcze szaleńczej doby kapitalizmu lat 90-tych. Takie to miasto okazało się dla mnie - zmieszane, trochę nasze, trochę jak z zagranicy. Taki Lublin, ale też trochę ukraiński Lwów, albo słowackie Koszyce, a też niedaleko mu do węgierskiego Egeru. Ale niech zostanie sobą to miejsce. Bo takiego wszyscy szukają.

Komentarze

  1. Ładne miasto - niedoceniane, ale przez to nieturystyczne :)
    Ostatnie zdanie szczególnie trafne ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ładny ten Lublin. Nigdy nie byłam i pewnie jeszcze długo nie będę. Dziękuję za wycieczkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest tak daleko, pociągi dość często jeżdżą i nawet sprawnie :) a warto!

      Usuń

Prześlij komentarz