Do zobaczenia, Białorusio!


Okolice mińskiego dworca nocą. (źródło: jakaś białoruska strona;))
Mój pobyt nieuchronnie dobiegał końca. Mińsk zaliczony. Grodno obejrzane. Poznałem wielu wspaniałych ludzi. W Nowy Rok wszedłem w zupełnie innym stylu niż dotychczas. Język rosyjski podszlifowałem i zakochałem się w nim jeszcze bardziej. Spędziłem wiele godzin w samochodzie i autobusie, dzięki czemu mogłem naoglądać się białoruskich pejzaży bez końca. Jako miłośnik gór i pagórków czułem się nieswojo, kiedy za szybą bezkresne niziny z lasami i polami po sam horyzont. Nawet dzisiaj, kiedy przywołuję w pamięci to wszystko, robi się na sercu po prostu ciepło.

Zakochałem się. Chociaż kto mnie zna to wie, że tego można było się spodziewać. Nieco melancholijne, trochę puste, dzikie krajobrazy zawsze mnie urzekały. Ta mentalność ludzi. Kiedy zobaczyłem dwójkę starszych państwa, którzy łowili na rozmarzającym jeziorze ryby w przeręblu, od razu pomyślałem, że ten naród umie kombinować i nie boi ryzyka. Kiedy zwiedzałem niedawno odrestaurowaną rezydencję Radziwiłłów w Niaswiżu nie mogłem wyjść z wrażenia, jak świetnie można oddać klimat dawnych wnętrz. 
I ten Raków. O kościelnych wrażeniach się już rozpisywałem (Białoruski kościół katolicki). Jednak ten urzekający spokój, to nieśpieszne tempo życia i przede wszystkim te domy. Drewniane chałupy wymalowane w tradycyjny sposób. Niektórzy zaczęli już okładać sobie ściany cegłami i otynkowywali swoje domy. Jednak te starsze najlepiej przywoływały tą dawną moc.
Tak się łowi ryby!
Rezydencja Radziwiłłów w Niaswiżu.
W takiej sali koncertowej chciałoby się słuchać Chopina.
Piękna białoruska prowincja.
Pola i lasy. I cisza.
Był właśnie ostatni dzień mojego pobytu. Wieczorem miałem powrotny autobus do Warszawy. Zamek w Mirze i Niaswiżu już zwiedziłem z przyjaciółmi. Przyszła pora na krótki obiad w lokalnej knajpce. Godzina 15, pora obiadowa. Lokal puściutki. W tle leciała skoczna rosyjska muzyka. Świecąca kula dyskoteka rzucała kolorowe blaski na parkiet. Za barem kobieta bez wyrazu twarzy. Wszędzie jeszcze niezdjęte dekoracje z zabawy noworocznej. Na zewnątrz siąpił deszcz. Kiedy zamówiliśmy sobie rybę, która nomen omen była pyszna i świetnym zakończeniem dla smakowania kuchni białoruskiej, przyszła jeszcze jedna rodzina i nie czuliśmy się tacy samotni. Lubię takie restauracyjki. W Krakowie, czy nawet w Nowym Sączu ciężko już znaleźć takie swojskie lokale z dawnym muzycznym i wystrojowym urokiem. 
Jedna z wielu bezstylowych, ale za to kochanych knajpek.
Zostało już niewiele czasu do autobusu, a my jeszcze byliśmy jakieś 150 kilometrów od Mińska. W przyjemnym cieple jakie zapanowało w samochodzie po prostu usnąłem. Nie pamiętam, co mogło mi się wtedy śnić, ale z pewnością te wielkie przestrzenie. Główny plac w Grodnie czy prospekty w Mińsku. Ten kraj będzie mi się kojarzył z tym, że tam jest miejsce na wszystko i jeszcze sporo zostaje wolnego. Czy w miastach, czy na wioskach, czy poza nimi.
Obudziłem się kilkadziesiąt kilometrów przed Mińskiem. W tle nadal grało nieśmiertelne radio Russkoe. Grało rosyjskie hity. Bo tam cała kultura masowa jest w języku rosyjskim, który jest urzędowym w Białorusi obok białoruskiego. Niestety ojczysty język mieszkańców nie jest tak popularny, trochę traktowany jak gwara. Niby każdy coś rozumie, każdy kilka słów zna, co odważniejsi uparcie używają na co dzień białoruskiego wbrew reakcji znajomych, czy kolegów z pracy. Jednak jeśli uważasz, że z Białorusinem poćwiczysz czysty rosyjski to jesteś w błędzie. W tym kraju panuje swoista odmiana rosyjskiego, który brzmi z białoruskim akcentem i z wtrąceniami białoruskiego słownictwa. Kolejny przykład, że ten naród umie sobie radzić w każdej sytuacji. Tak więc radio Russkoe zdobyło moje serce. Skoczna muzyka w akompaniamencie nizinnych krajobrazów stworzyła nieśmiertelny duet.
Dojeżdżalismy do Mińska coraz szybciej. Iryna przekraczała dozwolone prędkości na drogach dość znacznie. Nie zważając na oblodzone drogi, mgłę i innych szalonych kierowców. Dała radę. Przyjechaliśmy na miński dworzec dokładnie 10 minut przed odjazdem autobusu do warszawy. W sumie gdybyśmy się spóźnili to by dopiero było! Kolejnego dnia kończyła mi się wiza, miałbym problemy z kupnem biletu na kolejny autobus, nie wspominając o tym, że to był czas przedświąteczny (przed prawosławnym Bożym Narodzeniem), więc wszystko mogło funkcjonować zupełnie inaczej.
Ogromny plac przed Pałacem Republiki w Mińsku.
Rzeka Świsłocza w Mińsku. Nie trzeba mostów. Można pokonać ją w każdym miejscu.
Plac w Grodnie. I ten wszechobecny Lenin. Można się przyzwyczaić;)
Do zobaczenia, Białorusio! W zimie jesteś piękna, ciekawy jestem jak w lecie. Może wszystko się dobrze złoży, znajomymi jeszcze mnie nie znienawidzą i przyjadę do Ciebie jeszcze raz, aby pomoczyć swoje nogi w jednym z twoich jezior.

Komentarze