Mirdita, Shqipëri!
Nigdy nie jechałem tak daleko. Nigdy nie jechałem na tak długo zagranicę, zdany sam na siebie, do kraju, którego języka nie znam. Czy dogadam się tam swoim leciwym angielskim? Czy ogarnę albański, by kupić sobie coś w sklepie? Wreszcie czy dolecę? Zadaję sobie te głupie pytania, bo nadal kieruję się durną zasadą - a nuż widelec, lepiej dmuchać na zimne, nie zapeszać, nie cieszyć się za bardzo. Rzucam temu myśleniu wyzwanie! Mówię już dziś - dzień dobry, Albanio!
Cały miesiąc jest mi dane spędzić 1500 kilometrów od Sącza. W ramach wymiany studenckiej CEEPUS będę zgłębiał tajniki geologii w tym kraju. Mam nadzieję, że bałkańskie tempo pracy i lekkie podejście do obowiązkowości sprawi, że będę miał mnóstwo czasu, żeby poznawać, dotykać, smakować Albanię.
Bilety kupione, ale poza sezonem dostać się tam niełatwo. Linie autokarowe? Brak. Samochodem? W pojedynkę zbankrutuję. Koleją? Albania nie ma połączeń kolejowych międzynarodowych, a w samym kraju codziennie odjeżdża zaledwie 12 kursowych pociągów. Do stolicy, Tirany, od 1,5 roku nie ma połączenia kolejowego nawet.* Został mi samolot. Z przesiadką w Belgradzie, która trwa kilkanaście godzin. Air Serbia na początku wywoływała u mnie nagłą nerwowość i poty, ale jak znowu się okazało - niesłusznie. Linie mają swoją renomę i uchodzą za rzetelne, wygodne i względnie tanie.
Od kilku dni intensywnie wertuję rozmówki polsko-albańskie, żeby nie wyjść na ignoranta. Śledzę kurs euro, żeby kupić po najlepszej okazji. I planuję jeszcze wiele innych spraw. Planuję, realizuję, robię. Zapominam o tym, żeby się cieszyć samym wyjazdem, który już za parę dni (13.04). Przecież korzystam z okazji, która się najpewniej nigdy nie powtórzy! Zamęczam swoją głowę bezsensownymi czarnymi myślami. Nie dopuszczam do siebie czegoś pozytywnego związanego z wyjazdem. Rzucam temu myśleniu wyzwanie! Mówię już dziś - dzień dobry, Albanio! Mirdita, Shqipëri!
*Musiałem spełnić kilka biurokratycznych ujotowsko-uniwersytetckich wymagań, aby chociażby się ubiegać o zwrot kosztów podróży. Między innymi dostać informację od PKP o cenie biletu kolejowego do Tirany. Chwila! Tam nie ma pociągów! Wyszukiwarka na stronie PKP Intercity zmienia mi od razu nazwę TIRANA na TARNOBRZEG... A w biurze obsługi klienta uprzejmy jegomoś okazuje się pomocny. Wycenia mi na podstawie nieaktualnych cenników bilet do Podgoricy, ale w ...Bułgarii, nie do stolicy Czarnogóry, która geograficznie jest najbliższym miastem z dostępem kolejowym od Polski. Kocham Cię, Polsko! :-)
W Albanii nie byłem więc z chęcią poczytam jak wygląda tam życie! :) Co do Air Serbia to po rebrandingu aż przyjemnie z nimi latać. Wykorzystaj przesiadkę na zwiedzanie, łapanie stopa z lotniska do centrum zajęło mi aż 4 minuty.
OdpowiedzUsuńCudnie usłyszeć kolejne dobre słowa o AirSerbia! Dzięki!
UsuńW Albanii spokojnie dogadasz się po angielsku lub na migi (z racji tego,że sporo Albańczyków mieszka/pracuje we Włoszech,język gestów mają opanowany do perfekcji). Co do lotów - ma ich powstać kilka z Katowic do Tirany, ale raczej nie w najbliższym czasie. Obecnie najlepiej spróbować złapać tanie bilety do Podgoricy a stamtąd już busem lub innym transportem kombinowanym. Ogólnie trafiła Ci się świetna opcja związana poznaniem kraju od środka.Powodzenia!!
OdpowiedzUsuńKraju nie wybierałem. Opcja miesiąca w obcym kraju za półdarmo zdecydowała, że wszedłem w to:-)
UsuńPo powrocie czekam na opowieść o albańskich ofiolitach!
OdpowiedzUsuńMoże jakiś przemycę na lotnisku! Taki byłby okaz!
UsuńPowodzenia! To na pewno będzie świetna przygoda - czekam na relację na blogu :)
OdpowiedzUsuńTo dopiero po powrocie, a w trakcie może paroma postami na FB uraczę:-))
UsuńCzekam na opowieść "po". W Albanii nei byłam ale żyjąc w Italii znam wielu Albańczyków. Ciekawa jestem wrażeń!
OdpowiedzUsuńJa nawet nie wiem czego się spodziewać, generalnie jadę w ciemno. Co dodatkowo podgrzewa emocje;-)
Usuńmiłego odkrywania nieznanego.
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńAlbania jest inna niż reszta Bałkanów. Inny język, inna kultura, inna religia. Spodoba Ci się!
OdpowiedzUsuńTrzymam za słowo! Bo Bałkany nie są w mojej top-liście;-)
UsuńPamiętam jak swojego czasu Albania była najdalej położonym krajem do jakiego dojechałem rowerem. Właściwie to... dalej nim jest, bo do dalszych dolatywałem samolotem! :)))
OdpowiedzUsuńPonad 1500 km na rowerze? Wow, szanuję! Chociaż tamtejszych dróg pewno najlepiej nie wspominasz. Chyba, że Azja Środkowa dała więcej w kość:-)
UsuńPowodzenia!
OdpowiedzUsuńdzięki:-)
Usuń