Młodzi Gniewni, czyli o mojej pracy w Estonii
Przyjechałem do Estonii na wolontariat EVS, aby pracować w centrum młodzieżowym w małym miasteczku na południu Estonii. Kilkuletnie, wcześniejsze doświadczenie w pracy z młodzieżą, myślałem, że uwrażliwiło mnie na każdy typ charakteru człowieka. Jak się okazało, według pewnego porzekadła, każdy dzień przynosi coś nowego. I tak Estonia przyniosła mi zupełnie inne spojrzenie na dzisiejszą młodzież i jednocześnie spełniła jedno z najdziwniejszych moich marzeń.
Centra młodzieżowe w Estonii
Centrum młodzieżowe w Viljandi jest jednym z kilku wydziałów Miejskiego Centrum Kultury, gdzie oficjalnie pracuję. Centra takie w Estonii przypominają coś w stylu naszych, swojskich osiedlowych świetlic z odrobiną starych MDK-ów. Są to miejsca otwarte dla każdego w wieku 7 do 26 lat, gdzie można pograć w bilard, ping-ponga czy w gry PlayStation. Niektóre centra oferują dodatkowe zajęcia gry na instrumencie, śpiewu, warsztaty, lekcje pozaszkolne itd. Centrum w Viljandi wyróżnia się na tym tle, ponieważ znajdujemy się na terenie dawnej fabryki samolotów (nie kłamię!) i mamy na swoim terytorium dużą halę ze skateparkiem! Okolice budynku wyglądają ponuro i strasznie, zwłaszcza w ciemności. Zniszczony płot, odpadający tynk. Natomiast wnętrza przypominają dawną fabrykę. To wszystko czyni to miejsce wyjątkowym. Jest to jego zaletą i jednocześnie zmorą. Ponieważ do centrum młodzieżowego przychodzą w 99% tylko chłopcy.
Młodzież w Viljandi
Nie jest to zwyczajna młodzież. Rzekłbym: wyjątkowa. Centrum młodzieżowe ma od kilku lat złą opinię miejsca kumulującego najgorszy "sort" młodzieży. Skejterzy, blokersi, chuliganie. W takim środowisku przebywam na codzień. Jestem pierwszym wolontariuszem EVS w tym miejscu, pierwszym obcokrajowcem pracującym z tą młodzieżą. Jestem po to, by uwrażliwić ich na pewne kwestie i pokazać, że świat nie ogranicza się do palenia papierosów (mam nadzieję, że tylko papierosów) na dzikiej ławce w lesie za płotem.
Przyjechałem tutaj na początku września i czekałem 1,5 miesiąca dokładnie, by przestać czuć się jak powietrze i ignorowanym przez nastoletnich łobuzów. Kiedy rozpocząłem moje lekcje językowe (angielski i rosyjski dla dzieci) oraz systematyczne mini-wydarzenia kulturalne, musiałem zmagać się z nieustannym zaczepianiem, przeszkadzaniem w trakcie, pokazowym paleniem papierosów na terenie centrum, krzykami i wyzwiskami. Cierpliwie znosiłem przejawy rasizmu i wyśmiewania się z mojego kwadratowego estońskiego (dlatego potem przeszedłem na angielski, który sprawił, że czują do mnie większy respekt). Po pewnym czasie wraz ze współpracownikami zauważyliśmy, że problem ogranicza się do konkretnej grupy nastoletnich chłopaków nazwanej zbiorczo "rude boys". Czas leciał, a ja miałem szkołę życia i cierpliwości. Poddać się i uciec? Może siłą ich podporządkować? Może robić spokojnie swoje i być konsekwentnym? Ta ostatnia metoda okazała się najlepsza. Po czterech miesiącach usłyszałem pierwsze "dzień dobry". Od stycznia zacząłem odbijać się od dna.
Estonia uczy, by się cieszyć z małych sukcesów. I tak było w centrum młodzieżowym. Z czasem chłopcy zaczęli ze mną komunikować. Naturalnie, że znają angielski chociaż na minimalnym poziomie, a ja estoński na minimalnym, więc możemy wspólnie skleić przyjemną konwersację. Pamiętają już moje imię. Pytają mnie, jak się miewam. Ten progres zachodzi także w przypadku moich współpracowników w centrum. Wspólnie przejmujemy chłopaków na dobrą stronę mocy. I chociaż nadal trzeba profilaktycznie wzywać policję, aby skontrolowała chłopaków, czy nie posiadają substancji zakazanych. Chociaż nadal popalają papierosy za płotem. Chociaż nadal kupują czasem alkohol i przelewają do butelki po Coca-Coli. I chociaż nadal przeklinają, że uszy więdną. To jest lepiej. Trudna młodzież nie chce być upominana, sprowadzana do posłuszeństwa, nie chce słuchać komunikatów: "nie wolno, nie rób". Chłopaki czekali jak złapiemy wspólny język okraszony slangiem, popularnymi gestami i okrzykami. I choć myślę, że czasem jedziemy po bandzie, że to co robimy w centrum jest już trochę sprzeczne z etyką pracy pedagogicznej, to jednak w rezultacie nawiązujemy kontakt i możemy chłopakom pokazywać lepsze życie niż używki i przemoc.
Do końca roku szkolnego zostały niecałe dwa miesiące. Dni robią się coraz bardziej słoneczne, więc do centrum przychodzi mniej młodzieży, ale nadal spotykam te same twarze i rozmawiamy czasem. Na ulicy zawołają do mnie czasami, przywitają się, zapytają co robię. To jest miłe i budujące, ponieważ przez długi czas tego w ogóle od nich nie doświadczałem. Niestety powoli kończę swoje cykliczne wydarzenia, w wakacje centrum będzie zamknięte przez jeden miesiąc, a poza tym będzie już spokojnie i bez nieustannego biegu. A potem ja już skończę swój wolontariat. Praca z młodzieżą jest piękna i potrafi być niezwykle satysfakcjonująca. Hartuje ona ciało i umysł, pokazuje inny świat i zmusza do myślenia o tym, jak postępujemy na codzień. Przyznaję otwarcie, że to jest moje najtrudniejsze doświadczenie pedagogiczne przez 7 lat pracy. Ale nie żałuję.
Dlaczego taki tytuł?
Tytuł wpisu jest bez przypadku "Młodzi Gniewni...", ponieważ nawiązuje do filmu amerykańskiego o tym samym tytule (oryginalny tytuł: "Dangerous Minds") z 1995 roku, gdzie Michelle Pfeiffer wciela się w rolę nauczycielki pracującej z trudną młodzieżą z marginesu. Na początku przestraszona, spanikowana i zawiedziona, że młodzież nie jest taka idealna, jak oczekiwała. Z czasem zjednuje sobie młodych niestandardowymi metodami (nauką sztuk walki), aż by na koniec powiedzieli jej piękne słowa, że "jesteś naszym słońcem". Odkąd obejrzałem lata temu ten film, chciałem być w podobnej sytuacji jak główna bohaterka. I oto jestem. I właśnie pierwsze pytanie "jak się masz?" po 5 miesiącach usłyszane od lidera grupki "rude boys", pierwsze zawołanie mnie po imieniu zamiast "hej, Polska!", pierwsze wzięcie udziału w jednym z proponowanych przeze mnie wydarzeń po pół roku. To wszystko brzmi dla mnie jak "jesteś naszym słońcem".
PS. celowo nie zostały tutaj umieszczone żadne imiona i nazwiska dzieci, z uwagi na ochronę danych osobowych. Zdjęcia również nie reprezentują grupki "rude boys". Wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa lub są ogólnodostępne na fanpejdżu Centrum na Facebooku.
No panie, czapki z głów. Pracuje teraz w szkole integracyjnej i mam ekipę takich rude boys, podręcznikowo nazywanych dziećmi z niedostosowaniem społecznym. Sprawdzali mnie, popisywali się, aż w końcu mały koksik podszedł i zapytał czy mamy dzisiaj historie, dobrze wiedział, ze mamy, chciał zagadać. Jestem pełen nadziei wobec tym chłopaków, ale myśle, ze sport byłby w ich przypadku szalenie szybkim antidotum na trudną rzeczywistość ich życia. Mogliby pokopać albo w worek. Zobaczymy. W każdym razie ukłony za cierpliwość. Tworzymy nam się taki podróżnicze trio pedagogiczne ( Simon! )
OdpowiedzUsuńU jednym sport jest antidotum. Moi są bardzo sportowi - na hulajnogach i bmxach dają czadu. Tutaj jest praca nad uspokojeniem ich i wyćwiczeniem umiejętności uwagi.
UsuńTy z Szymonem tworzysz duet pedagogiczny. Ja odpadam, bo nawet wykształcenia żadnego w tym kierunku nie mam:-)
Dobra, dobrą Sądecki - nie bądź Ty już taki pokorny. Akurat wykształcenie pedagogiczne to często przeszkoda, a nie pomoc. Zresztą chyba nikt z nas pedagogiki nie kończył :)
UsuńNiech Ci będzie;)
UsuńPrzypomniał mi się pierwszy tekst jak zagadałem do świetlicowych gniewnych dzieciaków:
OdpowiedzUsuń- A Ty co? Przyjaciół szukasz? :P :P :P
- I nasze pożegnanie po 3 latach... życzę Ci podobnych wzruszeń i opowiedz koniecznie jak jedziecie po bandzie? Chciałbym to ocenić oczami wychowawcy, który bez przerwy łamał regulamin :P
U Ciebie było pod jednym względem dużo łatwiej - Ty i Twoje patole mówicie jednym językiem! :) Teraz po 7 miesiącach chociaż rozumiem jak przeklinają i czego sobie nawzajem życzą :P
UsuńByło zdecydowanie łatwiej!
UsuńWow Kuba, jesteś niesamowity! Podziwiam Cię, że się nie poddałeś, że tak pozytywnie do tego podchodzisz, że masz od nich tyle serca i cierpliwości, kiedy oni tak nie fajnie się zachowują. Trzymaj się dzielnie! Rispekt! :)
OdpowiedzUsuńTeż się trzymaj dzielnie. Cierpliwość się rodzi w człowiekiem z czasem, kiedy pracuje z młodzieżą. Więc da się :)
Usuńbyłem na EVS'ie w podobnym ośrodku dla młodzieży tylko, że w Lizbonie.. Zdecydowanie najlepsze co mnie tam spotkało to dzieciaki z którymi spędzałem czas. Myślę, że ze swoimi problemami, humorami i codziennością byli najprawdziwsi z tej całej przygody zwanej EVS (bo w jego procedurze prawdziwe były tylko biurokratyczne dokumenty żeby wyciągnąć hajs z UE albo jakieś dotacje) ale przez wzgląd na tych chłopaków miło wspominam ten czas..
OdpowiedzUsuńMam podobne wrażenia :)
UsuńInspirująca twórczość trzeba powiedzieć :) Brawo za odwagę!
OdpowiedzUsuńDzięki :) :)
UsuńFajne poczytać czym się tam zajmujesz i życzę powodzenia w pracy:)
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie! Teraz pewno znowu zwolnię z wpisami, ale powoli tematyka Estonii się zapełnia. Pora na nowe kraje, miejsca, podróże ;)
UsuńJestem wspaniałym człowiekiem przez to co robisz w życiu :) Powodzenia i rób więcej dobrego!
OdpowiedzUsuńDziękuję za te słowa!!!
UsuńCala ta historia brzmi jak swietne doswiadczenie, bardzo super! No i swietnie, ze chcociaz Tobie udalo sie spelnic jakies marzenie rodem z filmu, ja nadal czekam az James Franco sie ze mna ozeni... ;)
OdpowiedzUsuńMarzenie rodem z filmu. Tak jeszcze o tym nie myślałem! No i weś zagadaj do Jamesa. Ileż może tak czekać?:-))
UsuńWygląda, że nie tylko Ty edukujesz i przekazujesz wzorce, ale i Ciebie trochę zmieniają. Tak chyba powinno być, prawda? (-:,
OdpowiedzUsuńTaka praca zawsze działa na zasadzie dyfuzji. Dzieciaki zmieniają mnie już tak 7 lat ;) bez nich nie znałbym w ogóle disco-polo chociażby!
UsuńW takich ośrodkach to jest niezwykle ciężka praca, ale cierpliwość popłaca :)
OdpowiedzUsuńAle to jest zwykłe centrum młodzieżowe, zwykła świetlica i zwyczajne dzieci tylko wymagające troszkę więcej uwagi :)
Usuń