Pienińskie spotkania sprzed lat


To były wakacje 2013 roku. Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, że istnieją na świecie blogi, że można być uzależnionym od Internetu. To właśnie tamte wakacje postanowiłem spędzić pracując jako wolontariusz w Pienińskim Parku Narodowym. Przez kilka tygodni odcięty od Internetu, ze słabym zasięgiem telefonicznym, czytając tylko książki i jeżdżąc w wolnym czasie na rowerze, odpoczywałem od świata w środku gór. Przez dokładnie te same tygodnie poznałem kilkoro magicznych ludzi, którzy w sercu gór mieszkają od dawna.

Lekturę wpisu może umilić słowacka nuta, która wprowadzi Czytelnika w klimat gór, wędrówek, smaku prowincjonalnego życia. Polecam włączyć!

Każdy dzień spędzałem na porządkowaniu szlaków turystycznych oraz przy remoncie konkretnego fragmentu szlaku. Pamiętam jak wczoraj, te dwie godziny spędzane na przyczepie do traktora, który wywoził nas na samą górę do pracy. Pracowałem z trzema Góralami z niewielkich wiosek pomiędzy Krościenkiem nad Dunajcem a Kluszkowcami. Zbyszek, Włodek i Kazik. Z Góralami pienińskimi tak łatwo dogadać się nie dało. Twarde chłopy, gadające w swojej gwarze z pogranicza gwary pienińskiej i spiskiej (ta druga ma więcej naleciałości z języka słowackiego), po dwóch tygodniach dopiero przełamaliśmy wszelkie kulturowe bariery. Ja bez problemów rozumiałem co mówią oraz używałem więcej gwary tej, co sam pamiętam z domu. 

Porywa się z motyką na słońce. W tle Trzy Korony. Takie widoki w pracy? Marzenie!

Zbyszek posiadał swoje stado owiec i często o nim opowiadał. "Słuchaj, bo ja mam tutaj w Kluszkowcach owce, ale nie ma kto się nimi teraz opiekować. Potrzebuje ludzi na sezon. Od maja do pierwszych śniegów, czyli jakoś do listopada. Płacę takiemu chętnemu po 14 tysięcy za sezon? Znasz kogoś?" - zapytał się mnie kiedyś - "Syn chodzi do szkoły i nie ma czasu, ani ochoty. Ojciec już za stary, nie ma tyle siły, a roboty tak wiele nie ma. Odpoczywasz cały dzień. Tylko tyle, że musisz być z owcami cały czas. To jak? Umowa stoi?" Nie dałem się przekonać, chociaż byłem blisko. Innego dnia ten sam Zbyszek zagaił z historią o koniu. Tamtego dnia zamiast traktora, potrzebowaliśmy konia pociągowego, który przetransportuje pewien ładunek drewna przez środek lasu. Traktor nie dawał rady. Kazik posiadał konia o imieniu Jadźka. Starawa to już klacz była, ale dawała dzielnie rady. Kiedy Kazik robił swoje, Zbyszek opowiedział, jak to on musiał sobie kiedyś kupić konia. "Do gospodarki potrzebowałem konia, a że dobra klacz kosztuje około 6 tysięcy oficjalnie, więc udałem się do Łososiny Dolnej. Tam mieszka cygan, który handluje końmi. Raz sąsiad dobił z nim dobrego targu, to ja też pojechałem. Umówiony byłem na konkretną godzinę, bo to z cyganem tak trzeba, kiedy chodzi o biznes. Wiedział, że ma we mnie klienta, więc traktował mnie jak pana. Zabrał do swojego domu, na stół wylądowała wódka, ogóreczki, kiełbasa i najlepsza szynka. Cygan zaczął mi prezentować swoje córki i mówił, że odsprzeda którąś, jak mi się spodoba dla syna. Potem, gdy już się zaznajomiliśmy, zabrał mnie do swojej zagrody, gdzie miał konie. Powiedział, że jak mi się żaden nie podoba, to ma jeszcze drugą zagrodę z innymi końmi. Dogadałem się z nim. Dobiliśmy targu. 4 tysiące. Koń służy do dzisiaj bardzo dobrze. Bo wiesz, z cyganem można się dogadać i oni jak chodzi o handel to dobrzy ludzie."

Kiedy kończyłem pracę w terenie, wracałem do mojego mieszkanka w jednym z pawilonów wystawowych na terenie parku narodowego. Pracowała tam Pani Hania. Łemkini. Potomkini dawnych Rusinów Szlachtowskich (najbardziej zachodniej podgrupy Łemków, lub szerzej Rusinów) zamieszkujących 4 maleńkie wsie usytuowane pomiędzy Beskidem Sądeckim i Małymi Pieninami: Szlachtową, Jaworki, Białą Wodę i Czarną Wodę. Pani Hania mieszkała w tej ostatniej. Bardzo mi zachwalała wycieczki rowerem w jej strony, że jest pięknie, trochę inaczej niż w Szczawnicy czy Krościenku. Pewnego dnia zaprosiła mnie i znajomego do siebie do domu. To był późny, deszczowy wieczór. Podjechaliśmy pod samą chatę, gdzie mieszkała. Białe malowania między balami - tak, to jest ten dawny styl łemkowski. Zobaczyliśmy skromne, niewielkie wnętrze. "Tutaj jest kuchnia. No mała, ale wystarcza. W salonie mamy telewizor, kanapę, a tu na segmencie są rodzinne zdjęcia. A tam na górę są schody i są pokoje dla dzieci. Jest nas tu sporo, ale się mieścimy. Najstarszy syn niebawem się żeni, więc będzie trzeba jakoś zorganizować wesele. Nie mamy dużo pieniędzy, ale odkładamy od roku na to i już prawie uzbierało się, aby było na skromne domowe przyjęcie dla kilkudziesięciu osób." - opowiadała Pani Hania. Potem usiedliśmy w kuchni przy herbacie w starodawnych szklankach z metalowym koszyczkiem. Wzięła album rodzinny do rąk i zaczęła się chwalić swoim najstarszym synem. "O tutaj mój Piotrek w kościele, jak czytał na Pasterce w stroju ludowym. On teraz dużo pracuje. Jestem dumna z mojego syna." Spędziliśmy tam chwilę. Ja głównie słuchałem. Rozmawiał mój, dużo starszy, znajomy z wolontariatu w PPN.

w jednej z wielu przejażdżek rowerowych po słowackim Spiszu

po bieganiu i górskich wędrówkach, zaraz stoi rower!

uwaga, audycja zawiera lokowanie produktu :)

Tylko kilka wspomnień. Prostych spotkań, z najprostszymi ludźmi, którzy pewno nie wyjechali dalej niż poza granice województwa. Dla których Nowy Sącz to metropolia rodem z amerykańskiego filmu (bo tak naprawdę jest, haha!). Po latach się wspomina coraz więcej, analizuje się dawne rozmowy, wyszukuje się głębszych sensów, ale przede wszystkim docenia wartość ludzką w swoim życiu. Wtedy to były tylko spotkania i jakieś historie o cyganach, koniach i weselach. Dzisiaj to jest obraz ludzi, którzy nadal są gdzieś tam, głęboko schowani w górach i szczęśliwi w swoich małych życiach. Warto zawsze mieć świadomość, że my - ci z wielkich miast - nie jesteśmy jedyni. Cudownych dusz na drodze jest więcej, trzeba tylko wejść głębiej.

zachody słońca w górach najpiękniejsze!
________________________________________________________
Wpis powstał w Estonii, podczas jednej z białych, majowych nocy w Viljandi.
Imiona bohaterów zostały celowo zmienione.

Komentarze

  1. Przepiękny wpis! Oby więcej takich :) świetne historie i taka myśl: dlaczego on kurde nie zgodził się na to wypasanie owiec?! :)
    Do tego że również uwielbiam magię spotkania nie muszę Cię przekonywać chyba :)
    p.s. nie wiedziałem że jeździsz na rowerze ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzeba przyznać, że pomysł na wolontariat miałeś świetny i nie ma się co dziwić, że po latach wracasz do tych wspomnień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z dystansu lepiej widzimy za czym najbardziej tęsknimy :) tak, mogę stwierdzić, że mam "wolontariatmarzeń!

      Usuń
  3. Świetny wpis i super pomysł z tym wolontariatem. To musiało być fantastyczne doświadczenie. Wiele osób ciągnie daleko, byle dalej, a tymczasem u nas też można załapać się na fajny wolontariat czy nazbierać niesamowitych historii.

    P.S. A czemu nie chciałeś tych owiec wypasać? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałem w planach kontynuować studia od października. Głupi ja :D

      Usuń
  4. Pępek świata w Sączu, jak zawsze! ;) Chciałabym usłyszeć jak gaworzysz w gwarze!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ależ piękne historie :) ! Urzekły mnie koszyczki do szklanek, naprawdę! Swoją drogą jestem zauroczony zachodami słońca, które prezentujesz. Chciałbym coś takiego zobaczyć na żywo, ale z moją kondycją prędzej zejdę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To trzeba pracować nad kondycją! Zresztą możemy kiedyś się wybrać w ekipie na krótką wycieczkę :)

      Usuń
  6. Ooooo, widzę, że długie estońskie białe noce nastrajają człowieka melancholijnie :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ooo moje okolice ;-) Bardzo polecam się tutaj przejechać wszystkim czytelnikom ;p

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz