Na weekend w Schwarzwald i nie tylko
To było jeszcze dwa miesiące przed całym wydarzeniem. Dostałem wiadomość: "P. ma trzydziestkę i robimy mu niespodziankę w chacie w Schwarzwaldzie. Przylatuj. Kup bilety do Stuttgartu i dojedziesz flixem do Titisee.(...)" Po krótkim rozeznaniu sprawy, spojrzeniu w portfel i pomyśleniu, że trzydziestkę ma się tylko jedną to decyzja o wyjeździe okazała się oczywistą oczywistością. Bilety natychmiastowo kupione i ahoj przygodo!
Kirchheim Unter Teck
No ale przecież samo miasteczko! To miała być chwilowa przesiadka, a wizyta skończyła przyjemnym spacerkiem po starym mieście pełnym "muru pruskiego". Miejscami odsłaniały się średniowieczne mury obronne, a nad wszystkim górował zabytkowy ratusz. Było słoneczne popołudnie. Widok mieszkańców popijających piwo w lokalach oraz burczenie w brzuchu skutecznie zmotywowało do znalezienia ogródka letniego. Pizza i degustacja lokalnego chmielowego trunku zaliczona! Mogliśmy pojechać dalej.
Titisee-Neustadt i góry Schwarzwaldu
Autobus dowiózł nas na miejsce zabawy. Był wieczór. Ledwie z okien autobusu można było dostrzec zarys coraz to wyższych wzniesień. Aż kiedy się w końcu ściemniło to nie było sensu robić zdjęć (zresztą nawet na weselach fotograf wychodzi po pewnym czasie, bo niekażdy wygląda dobrze o 1 w nocy;-)). Na widoki przyrody trzeba było poczekać do rana.
wychodzisz rano z namiotu, a tam koń się patrzy... |
Chata grupowego spotkania nie była wybrana losowo. Dom położony na 1050 m n.p.m. z widokiem na okoliczne pasma, w środku lasu iglastego, w idealnie ciemnej okolicy (kto widział Drogę Mleczną w całej okazałości ręka do góry!). Zresztą sami sprawdźcie TUTAJ. Niektórzy z nas, w tym ja, zdecydowali oddać się w objęcia Morfeusza pod namiotami, które rozłożyliśmy na okolicznej trawie. Spać w takich okolicznościach przyrody to najlepszy prezent, choć to nie ja miałem urodziny.
...a w tej chacie większość ekipy nocowała |
w tle, na samym końcu Feldberg widoczny |
Dorzucę do ekwipażu wrażeń jeszcze śniadanie na trawce z niedalekim widokiem na najwyższy szczyt Schwarzwaldu - Feldberg, który wznosi się na 1493 m n.p.m. Ale czas nagli i trzeba było jechać dalej, w dół doliny do Fryburga
Fryburg
Po niemiecku to Freiburg - liczący ponad 200 tysięcy mieszkańców, miasto położone u wylotu doliny rzeki Dreisam. Krajobrazowo wydaje się być przyklejone z jednej strony do gór, a z drugiej rozlewać się na rozległą dolinę Renu. Z Kanonenplatz (punktu widokowego o takiej nazwie) nawet można dostrzec Wogezy po drugiej, już francuskiej stronie!
z jednej strony Schwarzwald i winnice... |
... a z drugiej miasto i Wogezy hen daleko! |
We Fryburgu wiele rzeczy przykuje uwagę. Z jednej strony kameralność miasta, a z drugiej jego nowoczesność i sprawianie wrażenia jakiejś metropolitarności (okej, troszkę przejaskrawiam). W najstarszej części zauważymy od razu strzelistą wieżę katedry - polecam wejść do środka katedry i podziwiać piękny przykład wysokiego gotyku.
strzelista wieża... |
...i intrygujące rzygacze katedralne |
Wędrując plątaniną uliczek trzeba patrzeć pod nogi, ponieważ co rusz natkniemy się na niewielkie, w większości płytkie kanały, którymi odprowadzana jest woda. Historia kanałów sięga średniowiecza, jednak nie doszukałem się żadnych przekonywujących powodów, dlaczego zostały wybudowane. Dzisiaj z nimi jest związane kilka przesądów, jak chociażby taki, że każdy, kto przypadkowo wpadnie do kanału to na pewno spotka we Fryburgu miłość swojego życia i z tym miastem zwiąże przyszłość. ;-)
Karslruhe
Kiedy trzeba było pożegnać Fryburg, udaliśmy się do znanemu mi już wcześniej Karlsruhe. "Spokój Karola" najlepiej poznawać na rowerze - zarówno leśną część miasta, jak i tą zurbanizowaną. Dużo więcej zdjęć z pierwszego pobytu w Karlsruhe napisałem we wiosennym wpisie TUTAJ. Od siebie mogę tylko kolejny raz potwierdzić, że nigdzie wcześniej tak bezpiecznie i komfortowo nie jeździłem po mieście na rowerze, jak tam - osobne ścieżki, pasy na drogach, światła, przejazdy i kultura jazdy. Nie wiedząc jak, ale również i tym razem zrobiło się kilkanaście kilometrów po okolicznych lasach i odświeżając stare znajome zaułki, jak i te poznając nowe.
Na koniec podróży czekała droga powrotna. Trzy godziny snu. Godzina w autobusie. Godzina na lotnisku. Godzina w samolocie. A potem powrót do pracy. I chociaż po takim weekendzie (i powrocie) każda komórka ciała woła z bólu to w głowie jest tam myśl podsumowująca, że "warto było". To takie może banalne odkrycie Włóczykija, ale z czasem docenia się nie cel podróży, a towarzystwo do którego się jedzie lub z kim człowiek dzieli drogę.
Źródło: Google Maps. (podpisane tylko literką "k" jest Kirchheim Unter Teck) |
A jubilata (i powoda) tego wyjazdu możecie śledzić w internecie pod nieco srogą nazwą (ale nie zrażajcie się, Wrażliwcy!). Link TUTAJ.
Byłem tam ale przejazdem
OdpowiedzUsuńA to zdecydowanie za mało!
Usuń