Wdzięczność


Prolog

Zbierałem myśli do tego tekstu jakieś 40 dni. Mniej więcej tyle, ile trwał mój taki niby-post od mediów społecznościowych, który w rezultacie na tym polegał, że wyłączyłem Instagram, a Facebooka włączałem sporadycznie w ciągu dnia dla konkretnych potrzeb. Niby-post? Był on trochę "niby", bo wiemy, co panuje na świecie, w Polsce i w naszych głowach w momencie, kiedy piszę te słowa. Zbierałem myśli cały czas się wahając, czy mam to napisać i opublikować, czy całkiem zamknąć buzię na dłuższy czas. Nie chcę i nie taki mój zamiar, by przez "wdzięczny" tytuł wybrzmieć, jakbym się godził ze światem, ani tym bardziej nie chcę dołączyć tym tekstem do dość sporego grona tych, co prawią na lewo i prawo orędzia do narodu, szemrzą teorie i generalnie są albo z "tych", albo z "tamtych". Chcę być trochę jako Entowie z Władcy Pierścieni, "nie trzymać niczyjej strony, bo nikt nie trzyma mojej". A zresztą, jak już o Drzewcu mowa to zacznijmy tę lekturę od jego słów i włączając muzykę, którą dla Was przygotowałem, zarówno do słuchania, jak i oglądania: "Świat się zmienił, lecz pozostał jeszcze gdzieniegdzie wierny".


Początki

Wyłączenie Instagrama, czy znaczne ograniczenie wchodzenia na Facebooka (wcześniej byłem całą dobę zalogowany i zakładka na przeglądarce była otwarta przez cały czas korzystania z komputera) nie były dla mnie nowym doświadczeniem. W pracy tłumacza czy pilota wycieczek nie trzeba być tak bardzo online, jak na moim poprzednim stanowisku człowieka odpowiedzialnego za promocję i marketing. Było to całkiem miłe uczucie i ulga, że sobie to wyłączyłem i świadomie ograniczyłem. Zawsze wraz z takim detoksem zmieniają się nawyki - nie wertuję tablicy na fejsie, tylko z poziomu przeglądarki włączam te strony, które mnie interesują. Świadomość tego, co oglądam wzrasta, bo nie daję się rozproszyć wyskakującym jak z procy reklamom, postom, zdjęciom, odnośnikom do stron niekoniecznie nam do życia potrzebnych. Te początki odpoczynku od mediów były przyjemne. Byłem w rodzinnym domu i nie czułem tej podłej chęci fotografowania widoków Beskidów po drodze czy jakiś zakamarków Nowego Sącza. Byłem w górach ze znajomymi i zrobiłem może z kilka zdjęć i to niezbyt urodziwych. Nie czułem przez te pierwsze dni i tygodnie robienia zdjęć jak popadnie - odkryłem, że moją główną motywacją nie było uwiecznianie piękna przyrody, krajobrazu, ludzi, a chęć umieszczenia ich od razu czy to na Facebooku, czy na Instagramie (nawet w postaci niewinnych Stories, które są zmorą). I to małe odkrycie było pierwszą kostką domina, która przewróciła się i potrąciła kolejne.

Byłem w Ojcowskim Parku Narodowym!

Tak, jak dawniej

Przy okazji przygotowywania programów radiowych dla łemkowskiego radia przeczesywałem stare wpisy na tym blogu. Takie z 2014 roku, 2015, 2016. Po pierwsze, zauważyłem, że robiłem wtedy aparatem cyfrowym (ładowanym na baterie paluszki, hehe) całkiem ładne zdjęcia - kolorowe, jasne, wnikliwe, widokowe, ale także z przybliżenia. Zwłaszcza miesięczna wymiana naukowa w Albanii przyniosła fajną galerię zdjęć, do których lubię wracać. I tak sobie przeglądając te i inne podróże sprzed paru lat zobaczyłem, jak wtedy opisywałem wszystko bardzo po swojemu. Bez żadnych zasad pozycjonowania w sieci, bez podtytułów przyjaznych przeglądarce, bez poprawiania adresu URL, bez informacji praktycznych. To były spontaniczne relacje pisane na kolanie (ja cały czas piszę na poczekaniu, a stworzenie wpisu nie zajmuje mi się więcej jak 2-3 godziny. Nie wiem, jak inni blogujący mogą spędzać nad tym kilkanaście godzin.), z garścią zdjęć, z garścią opisanych przygód (takich, jak jazda z kozami w albańskiej taksówce słuchając Radia Maryja). To wszystko było podszyte prostotą, idealizmem, radością taką od serca, a zaczęło się to zmieniać mniej więcej w Estonii, kiedy poczułem, że "to może być moja nisza", kiedy zarobiłem pierwsze pieniążki pisząc dla kogoś na zlecenie, kiedy spędziłem kilka noclegów "na blogera". Zacząłem w mojej opinii stawać się bardziej blogerem, aniżeli podróżnikiem. Zatęskniłem, żeby było tak, jak dawniej.


Drapałem się także na Eliaszówkę w Beskidzie Sądeckim!
:-))

Wolność

Wydaje się nam, że jesteśmy wolni, a nie jesteśmy. Nam się wiecznie wszystko tylko wydaje. Dobra, przynajmniej mi. Nie będę generalizował. I wydawało mi się, że ja już jestem uwolniony od "tych blogów", od tej gonitwy za polubieniami, za komentarzami, za reakcjami od tych sławnych, za wyświetleniami i całą tą gamą blogerskich technikaliów od dolnego po górne C. Kilka rozmów z paroma mądrzejszymi ode mnie, mniej kompulsywnie robionych zdjęć oraz kilka kryzysów wraz z tym, który mamy obecnie, przewróciły ostatnią kostkę domina. Któregoś dnia jakby obudziłem się wolny, ale nie tak pozornie, ale świadomie. Że jest mi absolutnie wszystko jedno z blogiem moim, z blogami cudzymi, ze wskaźnikami. Że mógłbym go nie pisać, albo mogę dalej pisząc sobie nawet wierszyki czy wrażenia z wyjścia do spożywczego. Ta wolność pozwoliła mi zrobić to, czego dosłownie wstydziłem i bałem się przez ostatnie lata - by odlubić kogoś, kogo treści mnie stresują, frustrują lub nie zgadzam się z nimi, by usunąć ze znajomych tych, z którymi od połowy dekady ani słowa nie zamieniłem, ale zawsze było tak "durnie szkoda", bo ktoś coś o mnie pomyśli, by odśledzić kogoś, kogo śledzić się nie da, bo prezentuje sobą niewiele. Kiedyś takie działania u innych powodowały u mnie jakiś protest: "jak tam można powywalać sobie ludzi z Facebooka czy Instagrama, ale cham z tego kogoś". Tutaj w końcu, jako dorosły facet, stanąłem w obronie siebie i swojego.

Mój Shire w Lesie Wolskim w Krakowie

Odwaga i zimna krew

Przypomnijmy sobie na chwilę perspektywę czasową. Powyższe rzeczy działy się na równi z momentem, kiedy pojawiły się pierwsze oznaki kryzysu. Branża turystyczna zaczęła dostawać po twarzy, granice kraju zamknięto, a kolejne regulacje i obostrzenia wchodziły w życie. Kto nie przeżył kryzysu, ale wewnętrznego, niech pierwszy rzuci kamień. Zacieśniająca się na naszej szyi rzeczywistość przyspieszała mi tętno. A niemal migotanie komór miałem, gdy w połowie marca trzeba było pojechać z bliską osobą z grupy, what I call, ryzyka przez pół Polski do szpitala a'la Leśna Góra na wykonanie planowanej operacji. Logistyka poziom himalajski. Kto ma dowieść, gdzie mam spać, ile dni potrwa ta wyprawa, jaki będzie efekt, ile pieniędzy to wyniesie, jak zrobić, by nie zarazić i nie dostać. Zimna krew i racjonalizm - te uratowały sprawę. Dzisiaj wszyscy zdrowi, a ja wiem, że Leśna Góra choć fikcyjna to ma gdzieś swoje prawdziwe odpowiedniki. Od tamtego momentu wiedziałem dobitnie, jakie powinny być priorytety w życiu. Dbać o bliskich to znaczy dbać o nich na żywo. Treściami w Internecie nie zrobimy komuś kolacji.

Z "Leśnej Góry"

Psychika

Ta zaś wydawała się, że jest u mnie słaba, acz stabilna i opanowana. No ale idąc za Szymborską: "tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono". Wylewające się zewsząd informacje, czerwone nagłówki, te straszące hasła "liczba nadal rośnie", spiskowe nagrania o zamykaniu miast (to jest dla mnie do prawdy fenomen), jak również masa memów, gifów obśmiewających całą sytuację. Po paru dniach widać było, że ludzie się chcą odstresować od wszechogarniającego zalewu nadchodzącej "jakiejś tragedii". Poczułem brak jednego komunikatu w rozmowach/czatach ze znajomymi. Tego, że się po prostu boimy. A za otwartym przyznaniem się do lęku i obaw, stoi zawsze poczucie Nadziei - przecież ona umiera ostatnia. Jak nigdy teraz wielu z nas potrzebuje tej nadziei przekazanej wprost - od przyjaciela, od rodziny, od znajomych z branży zawodowej, na grupowej wideorozmowie, grając razem w planszówki online, dzwoniąc niespodziewanie, oglądając na odległość ten sam film, który potem skomentujecie wspólnie, składając życzenia urodzinowe w inny, zaskakujący sposób niż dotychczas.

Rutyna, adaptacja

Powtarzałem wiele razy, że człowiek ma niesłychaną zdolność do adaptacji do wielu warunków. Na studiach geologicznych bez problemu udało się zaadaptować do życia przez niecały miesiąc bez ciepłej wody, bez zasięgu internetowego, z jednym gniazdkiem prądu na 7 osób, będąc brudnym, spoconym i śmierdzącym, pogryzionym przez komary, pokłutym przez kleszcze. Pamiętam, że wtedy byle jaka pizza w klimatyzowanym lokalu w małym miasteczka była największym luksusem. Podobnie i teraz. Przed napisaniem tego tekstu umyłem balkon, okna, po ponad 2 miesiącach mieszkania w nowym domu w końcu ściągnąłem pajęczyny z sufitu (lubię czystość, ale jestem leń), podlałem moje paprocie. Przysłuchuję się gołębiom na dachu i od czasu do czasu wyglądam srok, które patrolują moją ulicę walcząc swoim skrzekiem o terytorium. Na śniadania jadam owsiankę (żadne musli i granole) z dżemem z owoców leśnych, coby estoński klimat od kuchni sobie wpuścić. Popijam to fińską kawą marki Paulig, którą dobra dusza mi przywiozła z podróży do Laponii kilkanaście tygodni temu. Gdy pogoda pozwala to lekturuję się na balkonie, a czytam nie byle co, bo reportaż z Wenezueli człowieka, który jest chyba jednym z pierwszych blogujących, jakiego znam (i nieświadomie też prowodyrem w przewracaniu kolejnych kostek domina w kierunku wolności). Skończyłem wreszcie porządny internetowy kurs estońskiego na B1 i jestem umówiony w przyszłości na kawę z moją "zdalną panią nauczycielką" w Tallinnie. Żeby mieć kontakt z estońskim poza samymi tłumaczeniami to zacząłem oglądać vlogi dwóch gości, których filozofia czerpania z natury jest mi bliska - Metaloodus i Priidu Saart. (Dobra, oglądam jeszcze pewnego ziomka, który ma w kuchni piec kaflowy i pokazuje m.in. jak usmażyć ziemniaki i mięsem. Oczywiście wszystko polewa śmietaną, co bardziej estońskie być nie mogło. Nawet makaron je ze śmietaną. Dosłownie, pyszne:)) Aż wreszcie dla rozrywki intelektualnej, bo mózg też trzeba trenować, zacząłem naukę kolejnego języka z worka "tych, nikomu niepotrzebnych", czyli łotewskiego. I tak leci ten dzień za dniem - trochę jak wakacje na działce. W dzieciństwie bardzo lubiłem takie tempo spędzania czasu.


Praca a nowe

W styczniowym wylewie prywaty ujawniłem się, że od nowego roku zaczynam nowe życie zawodowe jako tłumacz estońskiego i pilot wycieczek. To drugie dobrze się nie zaczęło, a na obecną chwilę już się zamknęło. Jednak dzięki pewnej "grupowej terapii" odzyskałem to światło nadziei - kryzysy mam za sobą, teraz przyszło mi tylko czekać. Branża tłumaczeniowa jeszcze zipie, choć nie jest to szczyt możliwości. Zwiększyłem nieco swoją aktywność w "łemkowskiej branży". I choć, zdawałoby się, że człowiek stanął przed widmem bankructwa, to jednak nadal mam gdzie mieszkać, mam co jeść, mam cokolwiek do zrobienia w pracy, mam też do kogo zadzwonić i mam komu się pożalić. I nawet mam sąsiadów z balkonu, którzy powiedzą "dzień dobry". Całkiem dużo tego "mam", a kiedy zauważysz, jak wiele masz, to dopiero wtedy będziesz za to wdzięczny.

Wdzięczność

To było hasło mojego Wielkiego Postu. Ono było już tym hasłem, nim stało się jeszcze bardziej potrzebne. Wcześniej tak bardzo zwracałem uwagę na braki, na uchybienia, na to, że potrzebuję więcej, szybciej, głośniej, lepiej, dalej. Czułem się "gorszym podróżnikiem", bo nie byłem tu czy tam, ale zapomniałem, że byłem w wielu innych. Uświadomiłem sobie, że w sumie ja już nie podróżuję, bo bardziej te wszystkie wyjazdy przypominają spotykanie międzynarodowych znajomych (vide Bratysława w styczniu) czy odwiedzanie znajomych w Estonii, czy po prostu wyjazd na czyjeś urodziny do górskiej chaty, albo wizytę u przyjaciół w Beskidzie Wyspowym. Wydaje się, że w obecnym czasie dość dużo tracimy, ale możemy zyskać niepostrzeżenie tam, gdzie się nawet nie domyślamy.

Patrzę tam codziennie.


Komentarze

  1. Jaki dobry, kojący, i bliski mi ten wpis!
    Dziękuję.
    Na moim blogowaniu nie zarobiłam ani grosza ;) ale czuję, że Cię rozumiem. Ten pęd za byciem w sieci, pokazaniem się, zaprezentowaniem... i w którymś momencie trzeba wybrać - czy chce się być podróżniczym blogerem i podróżować dla tych zdjęć i opisanych wrażeń, ale ze stratą na przeżyciach.. czy odpuścić - i blog traktować jako coś obok. I żyć. I nic nie musieć.

    "Wcześniej tak bardzo zwracałem uwagę na braki, na uchybienia, na to, że potrzebuję więcej, szybciej, głośniej, lepiej, dalej. Czułem się "gorszym podróżnikiem", bo nie byłem tu czy tam, ale zapomniałem, że byłem w wielu innych." - dokładnie to samo zobaczyłam u siebie.
    No właśnie, a "Treściami w Internecie nie zrobimy komuś kolacji.".. ;)

    Na ten trudny dla każdego z nas polecam Ci wywiad z psychoterapeutką: https://next.gazeta.pl/next/7,173953,25847667,umiem-myslec-umiem-czekac-umiem-poscic-to-najlepsze-wyposazenie.html

    Dziś go przeczytałam i dał mi sporo ulgi, i nadziei...
    Zacytuję na zachętę fragmenty ;)

    "Tak widzę zadanie, które przed nami stoi: sprawić, żeby ta pandemia nie była wielką trwogą, która nas ścina, ale czymś, o czym można myśleć, co można oglądać i co można nazwać, bo na to są słowa. Co prawda niektórzy twierdzą, że już nie mamy kulturowych narzędzi do tego zadania. No to trzeba będzie czytać książki. Bo między innymi w literaturze można znaleźć narzędzia mentalne, żeby zmierzyć się z prawdą."

    "nie tyle sobie "poradzić", co radzić, układać się z tym. To jest dłuższy proces. Niepewność będzie naszym chlebem powszednim być może przez lata. Odwiedziła nas, rozgościła się i twierdzi, że nigdzie się nie wybiera. Lepiej więc się z nią zaprzyjaźnić albo przynajmniej zakolegować. Musimy znaleźć na to wewnętrzne narzędzia, ale nie po to, żeby sobie z niepewnością "poradzić" i znowu ją wysłać gdzieś na koniec świata, tylko aby móc z nią żyć. "

    "Ale po co nam teraz to "nie wiem"?
    Po co nam negatywna zdolność wytrzymywania niewiedzy? Dlaczego to jest twórcze i jednocześnie tak cholernie trudne? Bo tylko w ten sposób możemy wejść na jakiś nowy obszar, nie poruszać się wyłącznie w obrębie znanych rozwiązań, które mogą być kompletnie nieadekwatne. A sytuacja obecnego świata - mam wrażenie - na tym polega, że dotychczasowe rozwiązania stały się anachroniczne i nieadekwatne."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję z tak wylewny i serdeczny komentarz! :)
      Każdy ma swój czas, aby uświadomić sobie takie czy inne rzeczy. No wiesz, blogowanie samo z siebie nie jest złe i podłe, tylko dobrze być w tym wszystkim jak najbardziej "swojskim" i nie oglądać się za innymi. Truizmy, ale najprostsze rzeczy często są najtrudniejszymi do zrealizowania.
      Dzięki za odnośnik do wywiadu.

      Usuń

Prześlij komentarz