Jestem Łemkiem


Słowem wstępu

Boję się. To nie jest typowe, aby na początku tekstu przyznawać się Czytelnikowi, że autor boi się, co wyniknie z tych kilkunastu akapitów. Boję się, że zostanę źle odebrany, albo że ktoś mnie przypasuje do jednych z tych, jednych z tamtych. Boję się, że Czytelnik pod koniec lektury (o ile do końca dobrnie) pomyśli, że zwyczajnie wylałem jakieś swoje "gorzkie żale", które leżały mi na wątrobie. Nic z tych rzeczy. Boję się chyba jeszcze bardziej tego, że po prostu obok moich słów wielu przejdzie obojętnie, a 5 minut po lekturze zapomni, o czym ona była. Tak samo jak z jakimś tabloidowym nagłówkiem. Ten tutaj nagłówek też jest trochę tabloidowy, ale czym byłyby blogi, gdyby nie tytuły, które muszą jakąś zachęcić do kliknięcia w tekst. Dziękuję, że dałeś się przekonać i kliknąłeś.

Nad opisaniem tematu Łemków chciałem siąść już dawno. Najpierw we wrześniu 2020 z okazji trzech lat, jak minęły odkąd zacząłem współpracować ze Stowarzyszeniem Ruska Bursa w Gorlicach oraz radiem i portalem LEM.fm. Nie zdołałem się zebrać wtedy do napisania tekstu. Kolejne podejście było w grudniu - z okazji Dnia Rusina (takowy obchodzimy w Polsce 5. grudnia, proszę państwa). Też mi nie wyszło. Zatem siadam dzisiaj, bo po prostu rano wstałem i poczułem, że musi to powstać dzisiaj. Przez ostatnie pół roku powtarzałem sobie w głowie wiele historii, analizowałem dawne spotkania, przypominałem sobie konkretne wydarzenia. Wszystko po to, by dzisiaj się tym podzielić. Uprzedzam Czytelnika, że nie będzie to dysputa historyczna, tym bardziej też polityczna, to będzie osobista analiza człowieka ze Sącza, który blisko 3,5 roku obcuje z mniejszością etniczną, z Łemkami, z ludźmi, którzy (napiszę to dobitnie, bez zbędnego stylu i gramoty) nie są Polakami, ale mają obywatelstwo polskie (bo te dwie rzeczy - narodowość i obywatelstwo - nie są tym samym zaskakując co poniektórych pewno tymi słowami). Uprzedzam również, że będę wspominał wiele rozmów i czyichś słów. Będę do tego używać tylko inicjałów imion. Będę cytował rodzinę, przyjaciół, znajomych, obcych ludzi, Polaków, Łemków, Ukraińców. Jakby ktoś z cytowanych tutaj siebie odnalazł, to mam nadzieję, że się na mnie nie będzie złościł. Bo nie mam zamiaru tutaj nikogo traktować jednostronne, jak będę chwalił to wszystkich, jak będę krytykował to też wszystkich, po kolei. 

Dawno temu

Od małego lubiłem przeglądać różnorakie mapy, najczęściej te Beskidu Sądeckiego. Dziecięcą uwagę przykuwały te dziwne ikonki cerkwi w różnych wsiach, w Leluchowie, Wojkowej, Bereście czy nawet w tak bliskiej mi Królowej Górnej. Pytałem w domu, o co w nich chodzi. Potem doczytywałem się w przewodnikach turystycznych (takich wydawanych w latach 90 i 2000), że tutaj mieszkali Łemkowie, Rusini, Rusnacy, Ukraińcy, sam w sumie nie wiedziałem kto. Najbardziej zapamiętała się ta data 1947. "Akcja Wisła. Wysiedlenia ludności jako kara za współpracę z UPA." Ale, że kto współpracował? Ale, że skoro wysiedleni, to gdzie teraz są? Czy istnieją? Wszystko było opisywane w czasie przeszłym: byli, żyli, mieszkali, wyjechali. I tak generalnie wychowywał się każdy Sądeczanin zainteresowany swoim rodzinnym regionem. Każdemu coś świtało w głowie, że byli jacyś Łemkowie, odwiedził cerkiew w skansenie, przyswoił, nie zgłębił, bo po co. 

Kiedy zacząłem pracę w Gorlicach i jak zwyczajny człowiek opowiadałem, gdzie robię, co robię, z kim robię, to niektórzy z samego początku nie rozumieli, co się dzieje. Najbardziej zdezorientowany był T., który myślał, że zacząłem pracę w jakimś stowarzyszeniu miłośników Łemków, że pracuję z Polakami, którzy siedzą codziennie przy biurku i wzruszają się romantycznie nad dawną Łemkowszczyzną. Z początku nie wierzył, dopóki nie powiedziałem mu dobitnie i prosto z mostu: pracuję z Łemkami, oni są naprawdę, oni mówią w swoim języku, chodzą do cerkwi, mają różne prace, rodziny. T. po dziś dzień jest dla mnie klasycznym przypadkiem tego, jak bardzo błędnie nas uczyły przewodniki i jak bardzo się myśli, że historia Łemków kończy się na tym 1947 roku.

Sam padłem ofiarą błędnych myśli, stereotypów. Wmawiałem sobie: "znasz rosyjski, znasz różne cyrylice, ogarniesz łemkowski, czytałeś o nich w przewodnikach". Pamiętam pierwsze tygodnie współpracy z Łemkami - zszokowało mnie to, że wszyscy wokół mnie mówią inaczej, nie brzmi to jak rosyjski, jest masa słów, których nie rozumiem, specyficzna wymowa niektórych spółgłosek i samogłosek. To było jak wylanie kubła zimnej wody na głowę. Dlaczego w ogóle się porwałem na takie zajęcie? Czemu tam trafiłem? To wszystko było nieco pokłosiem Estonii i wolontariatu. Mocno natchniony idealistycznymi myślami i pozytywnym podejściem do życia stwierdziłem, że chcę poszukać pracy w Beskidach, w tzw. "fajnych miejscach" (sam nie wiem, jak dokładnie miałem to sobie definiować). Napisałem do LEM.fm. Odpisali. Zaprosili na rozmowę. Przyjęli. Zaczęła się robota. Jak w zwyczajnym świecie. Po paru latach czuję, że powyższe słowo "przyjęli" znaczy nie tyle, że do pracy, ale do społeczności, do samego środka, wpuścili obcego, Gringo, przedstawiciela większości. Jest to uczucie miłe, z którym wiąże się spora odpowiedzialność. Podobne, jak wtedy, gdy po rocznym wolontariacie w Estonii niektórzy miejscowi w Viljandi traktowali mnie jak swojego. Wyobrażacie sobie, jak serce człowiekowi wtedy rośnie? No właśnie.

Frustracje

Praca trwała. Staż leciał. Miesiąc, kwartał, pół roku, rok i tak dalej. Nadal spotykałem się z euforycznymi reakcjami na wieść, że kolaboruję z łemkowską społecznością. A. mówiła, że to jest taka super praca, świetnie brzmi. J. zachwycała się nie mniej. Z. jak o mnie komukolwiek mówi to z taką dumą, że aż mi głupio. I tak dalej, i tak dalej. Z biegiem lat przestałem podzielać tę euforię. Nie wiem, czy to wynika może ze starczego zgorzknienia (pewno po części tak;)), czy to wynika z tego, że jeśli ten wyidealizowany w przewodnikach świat poznajesz od środka, to widzisz, że tak piękny nie jest. 

Zresztą reakcji na moje zawodowe zajęcie (jedno z kilku) jest pełne spektrum. "To jak to jest z tymi Łemkami?" pytał P. od razu po usłyszeniu, że mam z nimi coś wspólnego. Przy butelce piwa czy kieliszku innego trunku do prawdy trudno się odpowiada na kwestie tożsamościowe i podział w społeczności, ale mam zbudowane kilka poprawnych politycznie zdań, które zawsze mówię, aby pytającego zadowolić, a sobie i Łemkom nie szkodzić. "Oj, Łemkowie! Byłem na Watrze w Zdyni. Ale wtedy było fajnie." dzielił się D. Słuchałem tego razem z inną Łemkinią. Zazwyczaj na zachwyty nad zdyńskim wydarzeniem odpowiadam milczeniem lub grzecznym przytaknięciem. Polacy nie mają pojęcia o historii tej imprezy, jaką rolę miała w latach 80-tych, a w co zaczęła się przeradzać od początku lat 90-tych. "Łemkowska Watra". Przecież łemkowska. To o co chodzi? Jeszcze dorzućmy elektryzujące pytanie, które padło a żeby to jeden raz: "Czy łemkowski jest podobny do ukraińskiego?" Czemu elektryzujące? Pozwolę sobie zatem wziąć Czytelnika na podróż do tego jądra ciemności.

Rozdziały-podziały

Podoba mi się, jak A. ładnie i neutralnie o tym mówi, że w społeczności Łemków jest podział (który zresztą nie jest nowy, bo trwa od początku utrwalania się świadomości narodowej Łemków, Ukraińców, Słowaków i reszty narodów tej części Europy). Niektórzy utożsamiają się z narodem ukraińskim, traktują siebie jako jego część, a są Łemkami w sensie etnograficznym, tak jak Lachy, Górale, Krakowiaki są częścią narodu polskiego. Druga opcja utożsamia się jako odrębna grupa etniczna czy naród (w polskim prawie Łemkowie mają status mniejszości etnicznej), jako część większego narodu karpato-rusińskiego. Bo przecież mamy Rusinów na Słowacji, na Preszowszczyźnie oraz w Zakarpaciu na Ukrainie. Co ich wszystkich łączy? Język, wyznanie religijne, częste kontakty handlowe zwłaszcza w dobie Galicji. Wierząc spisowi powszechnemu z 2011 roku to w Polsce z łemkowską tożsamością identyfikuje się niecałe 10 tysięcy. Z tego grona zdecydowana mniejszość poczuwa się do bycia częścią narodu ukraińskiego, a około połowa z tych dziesięciu kafli podaje za jedyną swoją narodowość łemkowską.

Łemkowie czy Rusini? A może jeszcze Rusnacy? To jak w końcu. Niestety w nazewnictwie jest bajzel, wg mnie, ale ekspertem nie jestem. Nazwa Łemkowie jest dość młoda, zresztą tak nazywali ich m.in. Bojkowie ze wschodu (dzisiejsze Bieszczady polskie i ukraińskie), bo Łemkowie używali śmiesznego wg nich słowa "łem", co znaczy "tylko", co jest w dodatku podobne do słowackiego "len" znaczącego to samo. Dużo dłużej funkcjonuje nazwa Rusini, lub jakkolwiek inna z początkiem "rus-", które miały wskazywać, że ta ludność czuję się przynależna do wschodniosłowiańskiego kręgu kulturowego. Zresztą wskazuje na to wyznanie religijne. Większość Łemków dzisiaj chodzi do cerkwi prawosławnej lub greckokatolickiej. Czemu znowu dwie różne? Kolejny podział? Niestety, ale tak.

Rusini, Łemkowie, wszyscy generalnie czuli się zawsze dobrze w swoich górach. Nie interesowała ich wielka polityka. Nie istniały, w pewnym sensie, łemkowskie miasta, bo mimo iż Łemkowie mieszkali dawniej w Nowym Sączu, Gorlicach, Jaśle, to był to marny procent całej populacji. Łemkowie z pochodzenia są ludnością wiejską. Zatem, kiedy na fali XIX-wiecznego odrodzenia narodowościowego powstawała współcześnie nam znana Ukraina, to razem z tym odrodzeniem szła po wioskach swoista propaganda w cerkwiach greckokatolickich. Świaszczenniki głosili zatem wiele ukrainofilskich tez, również zaprzeczali temu, co by grekokatolicy mieli coś wspólnego z prawosławiem i wiarą przodków. Wielu Łemków wówczas się sprzeciwiło takim działaniom duchownych i masowo przechodzili na prawosławie, tę powiedzmy prawdziwą wiarę. Całe wsie, razem z parochami, zmieniali wyznanie. Wszystko to się działo w latach 1926-1934 i nazywa się schizmą tylawską, bo w Tylawie się zaczęło. Na terenie Sądecczyzny "prawosławnymi wsiami" stały się m.in. Królowa Ruska (dzisiejsza Górna), Binczarowa, Milik, Piorunka, Polany.

W takich podziałach przyszło mi pracować. Tu Łemkowie-Rusini, tam Łemkowie-Ukraińcy. Tutaj grekokatolicy, tam prawosławni. Jedno z drugim zresztą się nawet nie pokrywa. I teraz sobie przypominam te pytania i zachwyty nad Łemkowską Watrą i wiem, że jest organizowana przez ludzi, którzy miękkimi sposobami czynią ją ukraińską, na scenach występują zespoły ze Wschodu, gdzieś przy scenie powiewają flagi niebiesko-żółte zamiast łemkowskich czy rusińskich. To nie jest watra wszystkich Łemków. Zresztą ten sam D. słusznie stwierdził po wyrażeniu swojego zachwytu, że "czuć, że tam ci Łemkowie są jakąś zamkniętą kastą, elitarnym gronem, że to nie jest impreza dla wszystkich". I znowu przypominam sobie to pytanie o podobieństwa między językiem łemkowskim i ukraińskim. Tak, są, nawet wiele, ale odmiana czasowników jest nieco inna, końcówki przypadków także nie zawsze takie same, słownictwo w łemkowskim ma więcej wpływów z polskiego, słowackiego i, co najbarwniejsze, z wołoskiego (dzisiaj byśmy nazwali to rumuńskim). Ponadto alfabet także ma nieco różnic, Ukraińcy mają dodatkowe znaki, Łemkowie dodatkowe "zadne Y", którego nawet w polskim nie ma (ale w estońskim jest:P). 

I co? Mamy się wszyscy pociąć z powodu tych podziałów? A może podyskutujmy razem przy jednym stole. Niestety Szymon Hołownia też chyba nic nie pomoże ze swoim swojskim ekumenicznym podejściem. Na początku chciałem być neutralny w tym wszystkim. Nie być ani jednym z tych, ani jednym z tamtych, próbowałem rozumieć jednych i drugich, choć z biegiem czasu było to co raz trudniejsze. Nie. Nikt mnie nie urabiał. Chyba że mój własny rozum i logika. Bo kiedy zauważasz, że jedna z opcji nieustannie tworzy prowokacyjne sytuacje, podjudza, wyśmiewa tych drugich (mowa o "ukraińskich Łemkach" piszących do różnych czasopism i portali przeciwko "rusińskim Łemkom") i niemalże narzuca swoją wersję historii i swoje pojmowanie łemkowskiej tożsamości (zresztą o sowieckim rodowodzie, co już kiedyś B. wielokrotnie mi opowiadał), to po tych paru latach biernej obserwacji nie możesz dalej stać na stanowisku quo i piszesz właśnie ten tekst. 

Znam Ukraińców. Dobrze przyjaźnię się z V. I nawet w temacie Łemków mamy sporo podobnych zdań, to w niektórych tematach się różnimy, bo jego uczono w szkole tak, a mnie tak. Ale z tego powodu nie wylewamy na siebie błota, nie nazywamy "agentami Putina", "piątą kolumną", współczesnymi "Goralenvolk", "nacjonalistami" jak robią to inni Ukraińcy. Myślę, że można w tym podziale żyć, nie trzeba dyskutować tutaj, trzeba zmienić swoją postawę. I ta u wielu jest już neutralna: niech jedni i drudzy myślą, co chcą; każdy ma prawo uważać siebie za kogo chce; różnimy się, ale wy róbcie swoje, my swoje, nie wchodźmy w sobie drogę. Tak to mniej więcej dzisiaj wygląda. Na więcej w obecnych czasach chyba nie możemy liczyć. Dość już łemkowski dzień ma swojej biedy.

To całe funkcjonowanie w schizofrenicznym podziale na tych i tamtych zbudowało dodatkowo we mnie jakiś lęk. Objawia się on wtedy, gdy zupełnie przypadkowo poznaję Łemka lub Łemkinię  wcześniej mi nieznanych. I tak dla przykładu: w poprzedniej pracy w Krakowie spotkałem panią, która okazała się być Łemkinią pochodzącą z Berestu. Chociaż nie nauczono jej w domu języka łemkowskiego, to jest świadoma swoich korzeni. Przed dalszą głębszą dyskusją wzdrygałem się, bo obok wtedy siedziała najbliższa przyjaciółka tej pani, która była Ukrainką - mój uprzedzony, unikający konfliktów umysł kazał mi grzecznie wycofać się z rozmowy, aby nie zeszła na drażliwe tematy, bo znowu rozpęta się znana mi z wielu razy ideologiczna wojenka bez światełka w tunelu. Innym razem poznałem współlokatora V., który okazał się młodym, dziarskim, studiującym w Krakowie Łemkiem, który wychował się na wsi w Beskidzie Niskim, ale urodził się i pierwsze kilka lat swojego życia spędził w Odessie na Ukrainie. O jego beskidzkiej, podgorlickiej wsi już wcześniej słyszałem jakieś plotki, więc mimo początkowej euforii na tak przyjemny zbieg okoliczności, instynkt kazał mi siedzieć cicho, bo a nuż "on jest jednym z tych i zacznie na mnie najeżdżać". Ponadto człowiek zaczął mnie wypytywać o nazwiska, z jakimi pracuję, to poczułem się tym mocniej osaczony. Prawdopodobnie chłopak chciał znaleźć wspólnych znajomych, to wszystko. Próbuję zwalczać ten lęk przed przyznaniem się do tego, że z takimi ludźmi jak Łemkowie mam do czynienia, ale w obecnych czasach nie wiesz, czy czasem nie dostaniesz obuchem za jedno słówko za dużo. Tym słówkiem może być "Łemko".

Trybiki wielkiego systemu

Czy już Czytelnik ma dość tematu Łemków? Dowiadując się tych rzeczy, obserwując je na żywo, ile byście wytrzymali w takiej organizacji jako nie-Łemkowie? Dowiedzmy się coś więcej o tym, jak takie miejsca mogą w dzisiejszej Polsce funkcjonować. Kolejny łyk herbaty, kawy (albo coś mocniejszego, bo niektórych wątków już na trzeźwo nie da się nawet strawić) i jedziemy dalej.

Taka Ruska Bursa, Zjednoczenie Łemków, Stowarzyszenie Łemków czy Muzeum Kultury Łemkowskiej w Zyndranowej, one wszystkie funkcjonują dzięki corocznym dotacjom ministerstwa odpowiedniego do spraw mniejszości etnicznym i narodowych w Polsce. Obecnie jest to MSWiA, a specjalny do tego departament nazywa się Departament Wyznań Religijnych oraz Mniejszości Narodowych i Etnicznych. Takie dotacje nie istnieją od zawsze. Dopiero ustawa o mniejszościach narodowych, etnicznych i o języku regionalnym reguluje prawnie to, że mamy Łemków w III RP. Nie tylko Łemków, ale także m.in. Ukraińców, Białorusinów, Tatarów, Karaimów, Żydów, Romów i także język kaszubski (w procesie tworzenia ustawy Kaszubów uznano na część narodu polskiego...). Ostatnie lata śląskiego przebudzenia nie doprowadziły jeszcze do formalnego powstania mniejszości śląskiej. Język wilamowski (sprawdźcie, nie kłamię!) choć istnieje, to też na razie jest formalnie etnolingwistyczną ciekawostką niż mową wielu pokoleń wychowanych w Wilamowicach. W ogóle niezły absurd w tym, że polska ustawa ustala, jakie narodowości, grupy etniczne i jakie języki są uznawane w kraju. No cóż. Na Litwie nie mają nawet ustawy o mniejszościach, w Polsce chociaż taka kulawa to jest.

Dotacje, państwowe dotacje. Czyli że co? Budżetówka, wczasy pod gruszą, minimalne płace, stabilne etaty? Marzenie ściętej głowy. Wszystkie mniejszościowe organizacje działają jako stowarzyszenia lub fundacje, klasyczny trzeci sektor. Co roku pisze się wnioski. Co roku szanowny departament oznajmia, że będzie rzucał trochę groszy dla takich m.in. Łemków i zaprasza do bójki. I się rzucają wszyscy. Wszystkie organizacje mniejszościowe w obrębie jednej mniejszości są wtedy dla siebie wrogami, bo każdy chce dla siebie jak najwięcej, każdy raczej chce przynajmniej tyle, co rok wcześniej, bo niestety kwoty dotacji nie podlegają inflacji, nawet deflacji. De facto trzeba robić coraz więcej, aby dostać coraz mniej. Wspaniały system. Ale lepsze to niż nic, nieprawdaż? Nie zdradzam tutaj zresztą żadnych tajnych akt. O szczegółach konkursów grantowych można poczytać na stronie internetowej, wyniki corocznego konkursu też są upubliczniane, kto ile dostał w tym roku, też się dowiecie. Czy w ramach tych dotacji chociaż można sobie coś nakraść, tak jak wielu myśli w Polsce ogólnie na temat organizacji pozarządowych? Ani trochę. Każdy koszt w danym roku obrotowym trzeba szczegółowo zaplanować przykładowo na sześć miesięcy wcześniej przed rozpoczęciem danego roku. Czyli np. w lipcu 2021 musisz domyśleć się, ile będzie kosztował cię gaz i prąd w siedzibie organizacji w grudniu 2022. Wszystko dokładnie planujesz, rozliczasz. A pensyjki jakieś sobie zażyczyć można? Chyba w snach. Ministerstwo najściślej reguluje to, ile organizacje planują sobie wypłat dla współpracowników i radzą, by było ich jak najmniej. A ty, żeby mieć za co chleb kupić i reszta redakcji też żeby miała, to pałasz się na śmieciówkach, które od paru lat nie podniosły się ani o grosz, ba, w niektórych przypadkach nawet spadły.

To nie jest dziurawy system. Wręcz przeciwnie. Bardzo szczelny, ale związany po omacku snopowiązałką. I był on taki koślawy za obecnej władzy, był za poprzedniej. Po prostu, jak to młodzi mówią, Polacy nie umieją w mniejszości. Tak bardzo jesteśmy zunitaryzowani, wyzuci z jakichkolwiek myśli o dawnej multikulturowości Rzeczpospolitej, tak bardzo przyzwyczajeni, że Polska to Polacy, język polski, katolicyzm obrządku rzymskiego, że wszystko co inne, to musi należeć do jakiegoś "mentalnego skansenu", przeżytku, że to było. Tak jak Łemkowie w moich starych przewodnikach.

Sam rzucam kamień

W Grybowie na białej ścianie osiedlowych garaży widniał okrutny napis "**bać Łemków". Nie wiem, czy istnieje do dzisiaj, może ktoś zmył, ale życiowy realizm podpowiada mi, że może jednak dalej widnieć i ludzie obok niego przechodzą obojętnie. Fascynuje mnie ten napis. Że akurat w Grybowie? Tam, gdzie Łemkowie to najwyżej w latach międzywojennych przyjeżdżali w dzień targowy na handel. Widać komuś temat siedział na wątrobie (pewno razem z alkoholem). 

Czasami sobie myślę, że nie tylko na tych wysokich szczeblach administracji czy wewnątrz samej społeczności łemkowskiej tkwi problem. On tkwi w nas, w Polakach, nie w narodzie jako bezosobowej masie, a w marnej pracy u podstaw, w każdej z jednostek. Pamiętam, jak się oburzałem wewnętrznie z początku, że pracując z Łemkami nie chcą oni ze mną zbytnio rozmawiać, że w swoim gronie, że wiecznie po łemkowsku. To był prosty proces do przepracowania w głowie - musiałem uznać wreszcie, że będąc w tej społeczności jestem mniejszością, więc albo się dostosuję do (paradoksalnie) większości, albo równie dobrze mogę szukać szczęścia gdzie indziej. Każdemu Polakowi zagranicą, który nie ma wówczas kontaktu z innymi rodakami, polecam doświadczyć tego bycia "mniejszością". Poczułem to w Estonii, czułem to u Łemków. 

Czasami mam zapędy, że chcę wyedukować społeczeństwo na takie, które będzie świadome obecności nie-Polaków i ludzi innych kultur, które były na tych terenach od zawsze. Trochę jak Wokulski w "Lalce", albo jak doktor Judym w "Ludziach bezdomnych". Próbuję od grona znajomych. Zawsze się to gdzieś kończy na temacie "och, wspaniale, Łemkowie, byłem na Watrze, jeździłem tam na rowerze zeszłego lata, mam znajomych z Ukrainy". Polacy chyba na widok cyrylicy myślą od razu, że to rosyjski i uciekają. Kiedy swego czasu organizowałem wydarzenia, które miały dwujęzyczne plakaty, to nie zbierały one rzeszy chętnych. Miałem jakieś światłe pomysły inicjatyw polsko-łemkowskich, nawet pomysł programu radiowego, gdzie ja mówię po polsku i A. mówi po łemkowsku, i że się wtedy rozumiemy, czego celem miałoby zbliżanie narodów do siebie. Oswajanie uprzedzonych Polaków z innym i otwieranie zamkniętych Łemków na przyjazną jednak (wbrew poprzednim opisom) większość narodową. Niestety obydwie strony do siebie nie lgną. Szukałem tego powodów. Jednym z nich jest język.

Był ten 1947. Tak naprawdę różne przesiedlenia z terenów Łemkowyny zaczęły się kilka lat wcześniej. Najpierw dobrowolne do ZSRR, potem przymusowe na Dolny Śląsk i Ziemię Lubuską. Ci, którzy pojechali na Wschód, to nauczyli swoje dzieci tylko języka ukraińskiego lub rosyjskiego (choć znam przypadek innej A., która jednak łemkowski z domu rodzinnego wyniosła). Natomiast ci z Ziem Odzyskanych zaczęli budować nową ludową polskojęzyczną Polskę. Jednym słowem. Akcja "Wisła" doprowadziła przede wszystkim do polonizacji społeczności łemkowskiej, każdej opcji. Używanie języka łemkowskiego było tabu, przyznawanie się do bycia Łemkiem nie było mile widziane. Niektórzy wrócili na Łemkowynę, ale nigdy do wsi swoich ojców i dziadków. Takie życie w swoistej konspiracji zbudowało ogólnonarodową łemkowską traumę, że nie przekazywało się dziedzictwa kolejnym pokoleniom, chrzciło dzieci w kościele katolickim, mówiło do nich po polsku i tak dalej. Zatem teraz nie dziwię się tej epizodycznej wstrzemięźliwości, jaka mnie spotykała ze strony Łemków. To siedzi głęboko w niektórych.

Zauważam niekiedy wstyd przed tym, aby Łemko mówił po łemkowsku (oczywiście w grupie całkowicie łemkowskiej bez problemu, wtedy gęba cała!), ale gdy pojawia się choć jeden nie-Łemko (tak mnie kiedyś nawet nazwano, pozdrowienia dla M.) to od razu przechodzą na polski. Raz usłyszałem od N. ze to dlatego, że dla Polaków łemkowski jest tak inny, że nie zrozumieją (polemizowałbym z tą tezą). Innym razem po prostu widziałem tę ulgę na twarzy, gdy mogą jednak przejść na polski, bo zdecydowanie lepiej idzie im mowa w języku większości (to dowodzi jak bardzo spolonizowaną mamy przestrzeń publiczną, od edukacji po zwykły sklep spożywczy) pomimo silnej, emocjonalnej więzi z językiem rodzinnym. Przy tej dywagacji nad językiem łemkowskim dochodzę do tego, że mimowolnie lubimy, żeby wszystko w Polsce było polskojęzyczne, że nie wychylamy nosa ponad to, co jest zapisane w naszym, polskim języku, że łemkowski i Łemków, no właśnie, traktujemy jako ciekawostkę. Taki skansen: "o, fajna chyża z Łabowej, o tak się kiedyś ubierali, o, tak wygląda język łemkowski, o, a tutaj się modlili". Na to mam twardy dowód, że nikt z moich polskich znajomych mnie nie słucha w radiu. Wysłuchali niektórzy raz czy dwa. A czemu nie więcej? "A bo mówisz tam po łemkowsku" usłyszałem od paru osób. Na lenistwo w poznawaniu nowego i próby zanurzenia się w innym brodziku niż swój własny nie mam lekarstwa. Taki mamy świat. Wejść na Instagram, dać serduszko, wyjść, zapomnieć po paru chwilach. A zdążyliście już poznać, ile problemów trawi mniejszości od środka, ale z takim podejściem doprowadzimy, że za dwa czy trzy pokolenia faktycznie o Łemkach (jak i o Karaimach, Tatarach, Ormianach, języku wilamowskim) będziemy pisać tak, jak moje przewodniki sprzed 20 lat... w czasie przeszłym.

Na miły koniec

Wiecie, co jest dobre w tym wszystkim? To, że mimo tych paru lat w łemkowskiej społeczności, pomimo wielu szarych dni, są też te jasne. Kiedy się spotykamy, to jesteśmy razem, że mimo czasem różnych zdań na fundamentalne jak i błahe tematy, to nie obrażamy się na siebie. Że mimo, iż nie jestem Łemkiem (wbrew tytułowi tekstu), to mogę się czuć jak takie adoptowane dziecko z obcej rodziny. To duża zasługa wielu dobrych ludzi po drodze. Dzięki P. w ogóle zacząłem ten kierat w Ruskiej Bursie, N. nauczyła mnie wielu rzeczy w pracy radiowca oraz "papierowej sekretary", B. choć już nie ma dzisiaj z nami to będę pamiętał to, kiedy powiedział: "ty jesteś jednym z nas, nieważne że Polak, ciebie trzeba trzymać z nami". A. nauczyła mnie łemkowskiego, bo była pierwszą osobą, która chociaż w internetowej komunikacji, ale przeszła ze mną na ten język i mogłem ćwiczyć w praktyce. Literek alfabetu mogę jeszcze wymieniać. 

Cieszy człowieka takiego jak mnie fakt, że kultura łemkowska nadal jest żywa. Mimo, że przed 1947 Łemkowyna była długa i szeroka, ludna i głośna, wylesiona i zagospodarowana, to teraz nie jest tutaj bardzo inaczej. Wg oficjalnych danych w gminie Uście Gorlickie 12,5% osób to Łemkowie. Chociaż jest to dużo niższy odsetek niż kiedyś, nie jest to gołe zero. Działają miejsca prowadzone przez Łemków, nie tylko LEM.fm, ale agroturystyki, zagrody edukacyjne, muzea, oddolne różne inicjatywy. Miejscowe cerkwie (obydwu wyzwań) nie świecą wielkimi pustkami, pomimo faktu, że wspólnoty są niewielkie. Koło się kręci. I może kiedyś za słowami wielkiego łemkowskiego muzyka stanie się to, co kiedyś sobie wymarzył, że "Łemkowyna się odrodzi". 

Zbliża się niebawem coś ważnego, coś na co czeka wiele mniejszości narodowych i etnicznych (i użytkowników języków regionalnych). Spis Powszechny. Taki, co mamy co 10 lat. Ostatni mieliśmy w 2011, a 1. kwietnia zaczyna się nowy. Jest to jedyna okazja m.in. dla Łemków, aby zadeklarować swoją odrębność zarówno w kwestii narodowości, jak i języka. Niestety polskie dowody osobiste nie uwzględniają takich danych. Tylko spisy powszechne co dekadę dają taką jedyną możliwość. Dla większości Polaków będzie to kolejne nudne spisywanie, wiek, stan cywilny, narodowość polska, język polski, pewno niektórych spisze hurtem ktoś z rodziców, kiedy rachmistrz zadzwoni telefonicznie lub gdy przyjdzie do domu. Teraz też można się spisać internetowo i będzie ta forma jeszcze bardziej dostępna niż wcześniej. Życzyłbym sobie i wszystkim innym, aby do tej ankietki podejść refleksyjnie. Pewno tymi słowami nie zmienię komuś narodowości, ale może wzbudzę pamięć o babci, która może pochodziła ze Wschodu, o dziadku potomku niemieckich kolonistów z czasów zaborów. 

Pamiętam, jak podczas pisania przewodnika turystycznego po Sądecczyźnie dla wydawnictwa Bezdroża grzebałem za informacjami o Niemcach, którzy na przełomie XVIII i XIX wieku przybywali do Gołkowic, Podegrodzia, Stadeł i innych wsi w okolicach Kotliny Sądeckiej. Potem pomyślałem o swoim nazwisku, połączyłem kilka kropek, doczytałem o mnóstwie niemieckich przysiółków zamieszkałych przez ludność z obecnej Nadrenii i Palatynatu. To zmieniło perspektywę w myśleniu o moich pochodzeniu. (Ewentualnie dało dowód dla mojej dawnej 11-letniej miłości do niemieckiego;)) Moja perspektywa zmieniła się w sumie już wcześniej, bo wtedy gdy poszedłem na studia. Wielkie miasto, wiele ludzi z różnych stron Polski. Nagle odkryłem, że "dziopa" i "chodok" nie są zrozumiałe. Pojąłem, że mówię w jakimś dziwnym akcencie, że ilekroć telefonuję do domu, to on mi się na nowo uruchamia. Ubolewam jednak, że z każdym rokiem ubywa mi lachowskiego słownictwa, że akcent nie taki, że poza pojedynczymi osobami nie mam z kim tak dobrze pogadać "po naszemu". Ubolewam tym mocniej, gdy znajomi czasem chcą "bym mówił normalnie", bo "dziopa brzmi negatywnie", mimo tego, że dla mnie to jest najbardziej neutralna nazwa na dziewczynę. Takie są walory mieszkania w dużym mieście i dlatego coraz mniej je lubię (a pomyśleć, że jeszcze 2 lata temu byłem pogodzony z Krakowem). To wszystko. Te małe spotkania, słowa, pojedyncze zdania, opinie, momenty - to wszystko składa się na naszą percepcję odbierania rzeczywistości. Także w kategorii naszej narodowości, etniczności i języka. Myśląc sobie zupełnie na głos dałbym podczas spisu powszechnego w rubryce z narodowością: lachowską, a w rubryce z językiem używanym w domu: gwarę lachowską (chociaż wiem, że są Lachy co śliczniej ode mnie mówią po swojemu; ja niestety śmierdzę miastem). Skoro w 2011 określiło się za osobną grupę 3 tysięcy Górali oraz część z nich podała za język ojczysty gwarę góralską. To w czym gorsi Lachy. Bo wyjaśniając tytuł tego tekstu: Nie jestem Łemkiem, jestem Lachem.

Tekst powstał dzięki wsparciu Patronów na Patronite. Jeśli dotarłeś aż tutaj, to znaczy, że tekst (chyba!) Ci się podobał. Jeśli chcesz może wesprzeć autora poprzez Patronite.

Komentarze

  1. Bardzo osobisty wpis, niemal świadectwo.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Słuchałam Twoich audycji właśnie dlatego, że tak cudnie było się zanurzyć w tej melodii języka łemkowskiego...

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam całość. Dobrze napisane. Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz