Wodospad w Keila-Joa. Poznając estońską "Niagarę"

.

Słoneczna niedziela, kilkanaście stopni na plusie. Z towarzyszką podróży czekaliśmy na tallińskim Vabaduse väljak, jak przyjedzie nasz bus numer 27A. W Estonii wszystkie linie autobusowe, nie tylko te komunikacji miejskiej, ale również międzymiastowe, podmiejskie i inne są numerowane. Zatem możemy nie pamiętać dokładnie dokąd jedziemy, ale wystarczy znać numer i poradzimy sobie bez trudu. Prawdopodobnie praktyka numerowania linii jest spuścizną po czasach sowieckich, ale nikt już tak o tym nie mówi. 

Numer 27A nadjechał. Wsiadamy. Zorientowałem się, że nie mam pieniędzy! To znaczy mam, ale tylko kilka drobnych monet i gruby banknot kilkudziesięcioeurowy. Współkompanka nielepiej - kilkadziesiąt centów i kartę płatniczą. Wcześniej przekonywała mnie, że na pewno można płacić kartą, bo kierowcy często mają terminal. Przecież to Estonia - muszą być nowocześni. Swoje jednak przeczuwałem. Tłumaczymy kierowcy, że mamy tylko gruby banknot, kartę płatniczą lub drobniaki. Rozmawiamy po rosyjsku, bo w większości kierowcy autobusów w Estonii okazują się być Rosjanami (wygodne, praca nie wymaga dużych zdolności językowych, a jednak nadal sporo osób w Estonii zna język państwowy tylko na minimalnym poziomie). 

- Dobra. Dajcie wszystkie drobne, jakie macie - odrzekł półgłosem, żeby reszta pasażerów nie słyszała.

My w delikatnym szoku daliśmy mu jakieś trzy euro z centami wyszperane z portfeli. Nadal nie była to pełna kwota, ale woditel pozwolił nam wsiąść. 

Zaskoczyliśmy się tak miłą postawą. Zatem po pierwszej dawce emocji usiedliśmy na tylnych siedzeniach busa, jak zwykli robić najwięksi chuliganie. J. stwierdziła, że jedziemy do tak popularnego miejsca i na pewno spotkamy tam turystów (co w czasach pandemicznych jest w Estonii rzadkim widokiem) i ona musi się umalować. Jechaliśmy telepiącą się maszyną, a dziewczyna poprawiała sobie rzęsy. Przecież w Keila-Joa będą ludzie!

.

Gdzie znajduje się Keila-Joa?

Trzydzieści cztery kilometry na zachód od Tallinna, na wybrzeżu Morza Bałtyckiego, a dokładnie zatoki Lohusalu. Miejscowość ma status "osiedla" (est. alevik), czyli czegoś pośredniego pomiędzy wsią, a miastem. Zamieszkuje ją ponad 350 osób, a więc... dość sporo. W centrum znajdziemy sklep, przystanek oraz... dwór z wodospadem i elektrownią wodną. Nietypowy zestaw, ale po to tutaj przyjeżdżają setki gapiów. Żeby obserwować cuda natury i stare posiadłości możnowładców.

Keila-Joa wzięła swoją nazwę od rzeki Keila, a człon "joa" oznacza wodospad (odpowiednio odmienione przez konkretny przypadek gramatyczny. W mianowniku wodospad to "juga"). Nasz cel wycieczki łatwo też pomylić z miastem Keila, które znajduje się niedaleko i przez które także przepływa ta sama rzeka.

.
.

Estonia nie należy do krajów, które mogłyby się pochwalić jakimiś własnymi "amazonkami". Nawet sąsiednia Łotwa ma swoją Gauję czy Dźwinę, Litwa - Niemen i Wilię. A Estonia ma m.in. Keilę. Jest to piąta najdłuższa rzeka w kraju. Liczy sobie 111 kilometrów długości. Trochę więcej niż Skawa i ciut mniej niż Raba - obydwie te rzeki płyną w Beskidach. 

Keilę wyróżnia względnie wysoki spadek wody. "Względnie" jest tu ważnym słowem, ponieważ wartość spadku 65 cm/km nie powali nikogo z nóg. Chociaż na ostatnich pięciu kilometrach wskaźnik rośnie kilkukrotnie aż do 446 cm/km! I to właśnie na tym odcinku znajduje się nasz dzisiejszy wodospad.

.

Pałac i młyn w Keila-Joa

Idąc w stronę wodospadu najpierw zwróci naszą uwagę przepiękny neogotycki pałac. O ile w samej Estonii prowincjonalnych dworków i pałaców co niemiara, to tutejszy naprawdę przykuwa uwagę swoim położeniem i nietypową dość architekturą. Został on wybudowany w latach 1831-33, autorem projektu był rosyjski architekt z Petersburga - Andrei Stackenschneider (po nazwisku ciężko byłoby rozpoznać narodowość). W pałacu mieszkał generał Aleksander von Beckendorff z całą swoją rodziną. Przynależeli oni do grupy Niemców Bałtyckich, którzy jeszcze do czasów II wojny światowej stanowili istotny procent ludności kraju i tworzyli przez wieki elity intelektualne tych terenów. 

Neogotycki pałac widoczny z lewej strony. Z prawej ujście kanału płynącego przez elektrownię

Po I wojnie światowej majątek pałacu trafił w ręce nowopowstałej Republiki Estońskiej i należał Ministerstwa Spraw Zagranicznych. W czasach sowieckich kompleks trafił w ręce Armii Czerwonej. Dzisiaj znajduje się w nim hotel, w którym za cenę kilkuset złotych za noc możemy poczuć się jak dawna szlachta.

W skład majątku Beckendorffów wchodził także młyn wodny na Keili, która tutaj "nabiera tempa" i idealnie sprawdza się, jako źródło dodatkowej energii. W 1928 roku na terenie młyna powstała hydroelektrownia o mocy 365 kW, która dzisiaj jest trzecią największą elektrownią wodną w Estonii pod względem produkowanej energii.

Wodospad w Keila-Joa

Kiedy już zbadaliśmy cały teren dookoła, przyjrzyjmy się wreszcie naszemu cudowi natury. Wodospad w Keila-Joa może nie przypomina Wodogrzmotów Mickiewicza, ale jest jednak jednym z największych tego typu tworów w Estonii. Wysoki na sześć metrów, szeroki na około 60-70 metrów. 

Skały, o które rozbija się woda, są niezwykle ciekawe i... stare. W górnej części wodospadu odsłaniają się wapienie ordowickiej jednostki geologicznej Kunda. Natomiast w dolnej możemy dostrzec piaskowce glaukonitowe innej ordowickiej jednostki Hunneberg. Wszystkie liczą sobie około 450-480 milionów lat. Erozja wsteczna również daje o sobie znać w tym miejscu - wodospad cofa się o niespełna 10 centymetrów rocznie. Wystarczy pojechać w to miejsce za dekadę, a prawdopodobnie skarpa będzie znajdować się niecały metr wyżej. 

.
Śmiałków, którzy chcą podejść po samą skarpę, nie brakuje
Tzw. zdjęcie z nogami uczestników wydarzenia :)

Plaża i wodospad w Türisalu

Przeciętny turysta zapewne przyjedzie do Keila-Joa, zobaczy pałac, wodospad, usiądzie na ławeczce, wypije kawę w kawiarni i pojedzie dalej. My jednak bądźmy nieprzeciętni i wybierzmy się na spacer po miejscowych lasach. Do plaży jest wszak dwa kilometry, ale co to dla nas! I tak zrobiliśmy z towarzyszką tamtej niedzieli.

.
Do "morskoj biereg/slash/mererand/slash/beach" tylko 150 metrów!

Wzdłuż rzeki prowadzi niebieski szlak turystyczny, który doprowadzi nas na samą plażę. Wybrzeże w tym miejscu jest całkowicie zalesione i pozbawione jakiejkolwiek cywilizacji. Najwyżej kilka domków letniskowych przy ujściu Keili do morza. Okolice Keila-Joa oraz pobliskich Laulasmaa (tutaj już byłem w 2019 roku), Lohusalu czy Vääna-Jõessu słyną z pustych plaż, wystających z wody samotnych głazów narzutowych o ogromnych rozmiarach oraz z gęstych sosnowych lasów. Przez mnogość zatoczek linia brzegowa rozciąga się tutaj w nieskończoność, zatem bardzo łatwo tutaj zażyć spokoju i usłyszeć tylko szum rozbijających się o brzeg fal.

.
.
Nie obyło się bez sesji zdjęciowej na tle morza, piasku i opuszczonych ruin na plaży

Podekscytowany całą wyprawą, spojrzałem na Mapy Google'a i dojrzałem w pobliskim Türisalu kolejny wodospad. Powiedział do J., że musimy tam pójść. 

Znakiem rozpoznawczym podczas wędrówki po plaży było napotkanie strumyka, który z niewielkiego wąwozu wpływał do morza. Tutaj skręciliśmy w ścieżkę prowadzącą w górę. Po kilkudziesięciu metrach, będąc już dobre kilka metrów nad dnem wąwozu, dojrzeliśmy w dole coś na znak wodospadu. Była to metrowa, może dwumetrowa kaskada. Nad wodospadem niestety przewróciło się drzewo, a prowizoryczne "schody" przez obfite opady deszczu w sierpniu tego roku zostały niemal całkowicie rozmyte. Jednak po namowach J. w stylu "przecież masz tu schody, zejdź sobie na dół", doczłapałem się najbliżej jak zdołałem. Obserwacja terenowa dokonana, zdjęcie na pamiątkę zrobione. 

Kolejna dzika plaża...
Jest? No jest! Znalazł się i on, wodospad numer 2
.

Godzina odjazdu naszego powrotnego busa zbliżała się nieubłagalnie. Chociaż braliśmy też pod uwagę wariant powrotu do Tallinna autostopem. Po kilku minutach od wodospadu trafiliśmy na szosę w stronę stolicy. Na przystanku w środku lasu czekało już kilka osób. Bus przyjechał punktualnie. Pieniądze mieliśmy już rozmienione w sklepie w Keila-Joa, więc nie było problemów z płatnością za bilety. Po kilkudziesięciu minutach przekroczyliśmy "rogatki" miasta. 

Tamtego wieczoru czekała nas jeszcze wizyta u znajomych J. na Õismäe - blokowisku w Tallinnie o owalnym kształcie, gdzie w centrum znajduje się staw i park, wewnętrzną strefę obejmują budynki użytku publicznego: szkoła, przedszkole, pasaże handlowe, a wielki owal zamykają długie na kilkaset metrów bloki. Dopiero za linią bloków mamy ruchliwe ulice i samochody. Osiedle w dawnych czasach było laureatem licznych konkursów architektonicznych jako miejsce przyjazne rodzinom i bezpieczne dla dzieci ze względu na wyłączenie centralnej części z głównego ruchu samochodowego.

Najedzony i nagadany wróciłem późnym wieczorem do swojego tymczasowego domu w Tallinnie. Kolejne dni w Estonii miały przecież przynieść niemniej atrakcji i nowych miejsc do odkrycia.

Komentarze