Drewniane domy w Viljandi i Tartu. O drewnie i lasach w Estonii

Taka ot Estonia: drewno z betonem i stare z nowym przemieszane

Drewniana architektura to znak rozpoznawczy Estonii, ale również pozostałych państw bałtyckich. Urocze budynki czasem parterowe, czasem piętrowe przykuwają uwagę nie tylko Estończyków, ale przede wszystkich przybywających turystów. Viljandi słynie między innymi z tego, że jego zabytkowe centrum zachowało się niemal w całości i jest pełne drewnianej zabudowy. Tartu pomimo swojej wielkomiejskości (na estoński styl) także nie pozostaje dłużne - Supilinn i Karlova to dwie dzielnice, w których niejeden z nas chciałby zamieszkać. Udajmy się na spacer po obydwu tych miastach i dajmy się zaczarować architekturze, jakiej w Polsce można szukać ze świeczką (co nie oznacza, że jej nie ma).

Drewniane centrum Viljandi

Zabytkowa starówka nie jest wielka. Tak naprawdę wystarczy nam kwadrans lub maksymalnie pół godziny, aby przespacerować się po większości urokliwych, brukowanych uliczek. Nie tylko drewniane parterowe domy będą przykuwać naszą uwagę, ale również ceglaste, nieco większe kamienice. W zdecydowanej większości zabudowania centrum Viljandi pochodzą z XIX i początku XX wieku, czyli z okresu panowania carskiego na terenie obecnej Estonii. 

Drewniane zabudowania miast były wtedy typowe nie tylko dla Estonii, ale całego ówczesnego Carstwa Rosyjskiego. Viljandi o tyle się wyróżniało, że poza Estończykami zamieszkiwali je również Niemcy, który stawiali sobie stylowe wille. Niektóre z nich, zwłaszcza te w stylu secesyjnym, do dzisiaj stoją w kilku zaułkach.

"Rynek", czyli plac J. Laidoneri
Uliczka Munga, czyli Mnisia
Klasyczny widok z ulicy Pikk
Zaułek przy Lutsu. W tle remontowana stara wieża ciśnień
Willowa okolica starówki przy alejce Tasuja

Zachwyceni? No mam nadzieję. Teraz udajmy się do nieco bardziej oddalonych od centrum uliczek. Niestety, nie wszystkie drewniane domy wyglądają tak znakomicie. Chociaż według słów znajomych, w tego typu budownictwie żyje się dość przyjemnie, to nie wszystkich przekonuje codzienność, w której trzeba napalić w piecu, wychodzić po bardzo stromych, niewygodnych schodach (lub drabinach) do mieszkania na piętrze lub znosić wszelkie inne niewygody.

Sporo domów jest opuszczonych lub z zewnątrz wyglądają na zaniedbane. Bądź co bądź, w Estonii remont domu nie należy do rzeczy tanich. Wielu wygodniej jest żyć w mieszkaniu w bloku. 

Wjeżdżając do Viljandi od strony ulicy Vaksali (Dworcowej)
Ulica Posti
...oraz Szkoła Artystyczna, w której w tym roku miałem okazję nocować
Nieco mniej wypieszczona zabudowa przy ulicy Oru
Róg ulic Oru i Kraavi

Supilinn w Tartu

Drugie największe miasto w Estonii, niespełna stutysięczne Tartu także nie odstaje od czołówki najpiękniejszych miast. Na terenie kulturalnej stolicy kraju znajduje się kilka dzielnic, w których dominuje stara, drewniana architektura, a spacery po nich należą do przyjemnych doznań estetycznych.

Na początek udajmy się do Supilinn zamieszkałego przez niespełna dwa tysiące osób. Jest to niewielkie osiedle położone na północ od starego miasta, którego początki sięgają aż XVIII wieku. Pierwotnie w kwartale pomiędzy ulicami Tähtvere, Emajõe i Kroonuaia znajdował się olbrzymi ogród owocowo-warzywny. Następnie od 1774 roku zaczęły powstawać w tym miejscu drewniane, kilkumieszkaniowe domy. Wkrótce cały teren zapełnił się typową dla owych czasów zabudową. Dzisiaj możemy spacerować tutaj wte i wewte. Dodam, że nieopodal znajduje się rzeka Emajõgi, wzdłuż której wytyczono ścieżki i szlaki turystyczne - zatem dla miłośników drewnianej architektury i przyrody miejsce wymarzone.

Supilinn w 2010 roku. Jeszcze przed stanowczym liftingiem
Dzisiaj ulice i domy mają się niczemu sobie :)
Róg Herne i Kartuli, czyli Grochowej i Ziemniaczanej :D

Karlova - największe stare przedmieście Tartu

O ile wizyta w Supilinn zajmie nam stosunkowo niewiele czasu, to są inne części Tartu, w których można stracić kompletnie poczucie czasu. Mowa o dzielnicy o nieco rosyjskim brzmieniu - Karlova

Znajduje się ona na południe od centrum i zamieszkuje ją dziewięć tysięcy osób. Pod względem powierzchni jest to jedno z największych osiedli w Tartu. Główną osią Karlovej jest ulica Tähe prowadząca z północy na południe. 

Kiedy spojrzymy na mapę dzielnicy, zauważymy, że układ ulic jest tutaj bardzo regularny. Karlova powstała na planie szachownicy. Pierwsze drewniane zabudowania powstawały tutaj od końca XIX wieku aż do okresu międzywojennego. Pomimo rosyjskobrzmiącej nazwy architektami dzielnicy byli Estończycy. To tutaj miało siedzibę bractwo studenckie z XIX wieku Estonia, a do dzisiaj nadal ma swoje miejsce tutaj inne bractwo studenckie Rotalia. Poza tym na terenie Karlovej wybudowano w początku dwudziestego stulecia cerkiew należącą do Estońskiej Apostolskiej Cerkwi Prawosławnej (czyli jest to świątynia prawosławnych Estończyków, gdzie służby odprawia się tylko po estońsku w przeciwieństwie do Estońskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego).

Pierzeja domów przy Võru 
Ulica Przyjaźni - wygląda przyjaźnie, czyż nie?
Karlova to także kultowa palarnia kawy Karlova Kohv!
A w barze Barlova to niejeden już stracił głowę ;)

O drewnie i lasach w Estonii

Zapewne może dziwić Czytelnika, że łączę dwa różne tematy w jednym wpisie. Tylko z pozoru. Zachwycając się drewnianą architekturą, zapominamy o tym, że surowiec do budowy tak ogromnej ilości domów został w pewien sposób bezpowrotnie zabrany naturze.

Zalesienie w Estonii wynosi (wierząc estońskiej wikipedii) aż 61%. Jest to ponad dwa razy więcej niż w Polsce. Jak się jednak okazuje, nie zawsze w historii tego małego kraju było dosłownie tak zielono.

Skąpe przekazy historyczne sugerują, że za czasów carskich powierzchnia lasów obszaru obecnej Estonii mogła wynosić zaledwie 13% (!). Wynikało to z rolniczego charakteru tych ziem i wręcz rabunkowej gospodarki leśnej na potrzeby kiełkującego przemysłu. Być może też na potrzeby budowy takiej Karlovej, Supilinn czy sporej części Viljandi.

Drewno od zawsze w Estonii służyło jako materiał na opał i tak jest również dzisiaj. W Polsce, celowo nieco spłycając wątek, przeliczamy wszystko na tonę węgla, w Estonii - na kubik drewna. Co roku wrzesień w tym niewielkim kraju jest miesiącem skupowania drewna na zimę, aby mieć czym palić przez cały sezon. Wszystkie (a przynajmniej gruba większość) drewniane domy, ceglaste kamienice i pozostałe budynki powstałe dekady temu nadal są opalane drewnem. 

W ślad za rozwojem kraju odchodzono stopniowo od rolnictwa, dzięki czemu zalesienie systematycznie rosło, osiągając w 1939 roku około 30%. W kolejnych dekadach wzrost ten był kontynuowany. Jednakże las lasowi nierówny. Obecnie 70% estońskich lasów jest użytkowanych gospodarczo - są to najczęściej sosnowe lub świerkowe monokultury. Pozostałą część terenów leśnych stanowią obszary chronione przyrodnicze takie jak mokradła, bagna, wielogatunkowe pierwotne puszcze. Dużo? Trudno to ocenić.


Powoli przestałem wierzyć w mit o wiecznie zielonej Estonii, kiedy zobaczyłem stare fotografie okolic jeziora Viljandi. Obecnie jego otoczenie jest całkowicie zalesione oraz objęte ochroną. Sto lat temu to było jedno, wielkie, łyse pole. Nie zawsze zatem ten kraj zatem wyglądał tak "leśnie". Chociaż przez dziesiątki lat przybywało lasów w Estonii, to czy możemy po prostu teraz bezczynnie sobie siedzieć i oglądać, co się w nich obecnie dzieje?

Dyskusja na temat lasów w Estonii jest pozbawiona aż takiej dawki emocji, jak to ma miejsce w naszym kraju. Niemniej jednak problem niekompatybilnego wycinania lasów do tempa zalesienia jest zauważalny. Od dłuższego czasu obserwuję w tej kwestii informacje, jakie docierają z Estonii. 

Opinia na temat RMK (estońskiej państwowej firmy zarządzającej lasami) wyraźnie podupadła, kiedy przez internet przetoczyły się nieco drastyczne nagrania z tego, jaki rozmach mają obecnie wycinki konkretnych lasów. W lipcu tego roku Komisja Europejska pogroziła palcem Estonii, kiedy okazało się, że prowadzi się wycinki lasów na terenach chronionych Natura 2000. Estońskie media wówczas krzyczały nagłówkami, że "zagrożono sankcjami finansowymi 100 tysięcy euro dziennie, JAK POLSCE". 

Co więcej, w takim sielankowym Viljandi tegoroczne lato zdominował temat remontu ulicy Uus, wzdłuż której zaplanowano wycinkę prawie 50 dorosłych, wieloletnich, zdrowych drzew pod budowę ścieżki rowerowej i chodnika. Wycinka o tyle bezsensowna, że miejsca pod planowany ciąg rowerowo-pieszy jest bez liku. Mieszkańcy zaczęli protestować. Do drzew przywiązali wstążki w narodowych barwach oraz fragmenty wiersza Jaana Kaplinskiego. W internecie poszła głośna nagonka na obecnego burmistrza miasta. Nawet w "estońskiej dolinie Muminków" podniósł się swoisty bunt. 

Mało tego, przeliczono, ile naprawdę lasy zajmują powierzchni w Estonii. Odliczono te puste kwartały terenów wyciętych w ciągu ostatnich kilkunastu lat i okazało się, że "ubyła" jedna piąta lasów. W statystykach obszary wycięte, ale ponownie obsadzone młodymi drzewkami, są uznawane nadal za tereny leśne. W ostatnich dniach podgrzało opinię nowa planowana ustawa obecnego rządu Estonii, aby pozwolić na prywatyzację terenów nadmorskich (w tym plaż) i dać możliwość prowadzenia inwestycji budowlanych nad samym morzem. Nie tylko taka decyzja może sprawić, że podczas spaceru na plaży napotkamy na płot, brak przejścia i napis "teren prywatny", ale także w wielu miejscach dziki, naturalny krajobraz może być zniszczony przez deweloperkę pozbawioną gustu.

Leśne przedmieścia Tartu w sierpniu 2021

Estończycy są dumni z tak ogromnych zasobów przyrodniczych swojego kraju. Na każdym kroku można odnieść takie wrażenie. Znajomi, odwiedzając mnie w Krakowie, bardziej zachwycali się Plantami i pobytem nad zalewem w Kryspinowie, niż barokową architekturą Starego Miasta. Przykładów mógłbym podawać więcej. 

W tej miłości do przyrody, jest również pewien szacunek do zasobów, jakie ona daje. Drewno, którym co roku znajomi opalają swoje domy, nie pochodzi znikąd. Gospodarka leśna jest jednym z głównych dochodów Estonii. Nie wydaje się, aby Estończycy byli przeciwni wycinaniu lasów. Pytanie w tej kwestii brzmi zupełnie - gdzie leży kompromis pomiędzy korzystaniem z tego, co daje natura a ochroną tego, co w niej najcenniejszego. Oraz czy linia kompromisu nie została już przekroczona na rzecz jednej ze stron. 

Komentarze

  1. Miasta północy, poza Petersburgiem, nigdy nie zachwycały urodą. Owszem da się tam znaleźć jakieś urokliwe zakątki, ale w końcu tryb życia wymuszony warunkami przyrodniczymi, ogranicza chęci do zdobienia fasad - budynki muszą być przede wszystkim funkcjonalne... i takie są.

    Co zaś do lasów - koniecznie trzeba zauważyć że lesistość w Polsce czy w Estonii, na Litwie itp. sukcesywnie wzrasta. To z jednej strony intensyfikacja rolnictwa a z drugiej rozbudowa miast kosztem wsi, czyli pod lasy oddaje się kolejne tereny, czy to poprzez celowe zalesianie, czy na skutek sukcesji. Generalnie więc nie widzę powodów do ubolewania. Owszem może niepokój budzić wycinka na obszarach chronionych, pamiętajmy jednak o tym że wiele z tych "natur 2000" powstało nie z potrzeby ochrony cennych siedlisk, czy drzewostanów, ale na fali entuzjazmu i pod dyktando UE i częsta zdarza się że obszary chronione nie mają większej wartości niż "zwykły" kawałek lasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz. Nie chciałem wybrzmieć tendencyjnie w tym wpisie i wydaje się, że mi się udało. W gospodarce leśnej, sądzę, ważny jest kompromis pomiędzy wycinką a zalesianiem. Ciekawym parametrem rzadko używanym (bo trudno mierzalnym) jest liczenie wzrostu objętości lasów - czyli przyrostu całej masy drewna. Drzewa nieustannie rosną - jeśli wzrost ich masy nadal w porównaniu do ilości wycinanej jest nadal większy, to nie powinniśmy faktycznie się o nic martwić.

      Usuń

Prześlij komentarz