Křivoklátsko w środkowych Czechach, czyli zamek, skały i trylobity

Wieś Skryje i zejście do doliny Berounki

Do tej pory Czechy pozostawały mi znane tylko z perspektywy Pragi, którą odwiedziłem dwukrotnie w 2017 i 2018, Brna (z czasów szkolnych) i Ostrawy z Beskidem Śląsko-Morawskim, które poznałem w 2022 roku. Wciąż jednak w porównaniu do Słowacji o tym kraju wiedziałem stosunkowo niewiele. Doskonałą okazją do poznania nowych terenów okazała się wyprowadzka starej dobrej przyjaciółki L. z Pragi do regionu zwanego Křivoklátsko. Wieloletnia kompanka niejednej podróży zaprosiła w swoje skromne progi. Umówiony termin padł na weekend w połowie maja - było ciepło, słoneczne, bez deszczy i, co też ważne, bez komarów.

O Křivoklátsku nie miałem zielonego pojęcia, chociaż sam region należy do bardzo zielonych. Do dzisiaj nie potrafię prawidłowo wymówić jego nazwy z uwagi na sprawiającą problem Polakom literkę ř. ;-) Celem weekendowej podróży był wyżynny, lesisty obszar położony na południowy zachód od Pragi. Pagórkowaty teren pokryty gęstymi lasami jest przecięty doliną Berounki - rzeka tutaj wije się meandrami przez wyżynę, tworząc duże zagłębienia w terenie, które są bardzo malownicze. W Křivoklátsku możemy poczuć się trochę jak w Pieninach, z uwagi na wiele formacji skalnych budujących zbocza doliny, trochę jak w Beskidach, ponieważ jest to obszar wyjątkowo zalesiony z łagodnymi szczytami oraz trochę jak na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, gdzie nie brakuje urokliwych wiosek i ciekawej architektury.

Wycieczka zaczęła się w piątek popołudnie. Wraz z M. wsiedliśmy do pociągu relacji Praga-Kraków. Przytłoczeni dzikimi tłumami w czeskiej stolicy poszliśmy czym prędzej spać i wstaliśmy na poranny pociąg regionalny w kierunku miasteczka Beroun. Godzina jazdy przez przedmieścia Pragi i już byliśmy u podnóża wyżyny. Tam spotkaliśmy się z naszymi gospodarzami L. i J. Wsiedliśmy do autobusu i ruszyliśmy na punkt startowy sobotniej wędrówki - do wsi Skryje.

Drużyna Pierścienia - M., J. i L. oraz ja robiący zdjęcie :)

Skryje słyną z dwóch rzeczy: z unikatowej architektury domów mieszkalnych, która zachowała się w bardzo dobrym stanie oraz z trylobitów. Wieś zlokalizowana jest na skałach wieku kambryjskiego (sprzed 500 milionów lat), w których można napotkać skamieniałości dawnych bezkręgowców, w tym uroczych trylobitów. Aby przyciągnąć miłośników paleontologii stworzono tutaj ścieżkę turystyczną, którą oznaczono małymi "pomnikami" trylobitów. Po drodze natrafimy na większe odsłonięcie łupków, gdzie rzekomo można znaleźć jeszcze ślady dawnych zwierząt morskich. Czy tak faktycznie jest? Nie wiemy, ponieważ 3 minuty poszukiwań nie przyniosły nam żadnych rezultatów.

Stary kościół w Skryjach
Wyjątkowe centrum wioski pełne starych domów z tradycyjnym malowaniem
"Pomnik" trylobita w miejscu, gdzie można go sobie poszukać w kambryjskich łupkach

Dalsza część wędrówki wiodła wzdłuż rzeki Berounki. Częściowo wydeptanymi ścieżkami, częściowo po asfaltowej drodze (na szczęście mało ruchliwej). W niektórych momentach mogliśmy się zachwycać dużymi formacjami skalnymi, które wyrastały ponad koryto rzeki. W innych natomiast było nam dane słyszeć tylko śpiew ptaków i nasycać się intesywnie zielonym kolorem drzew. Po pewnym czasie doszliśmy do urokliwej wioski Nezabudice. Wiadomo było, że znajduje się tam "hospudka" i będziemy mogli na dłuższą chwilę spocząć. Mimo istnego "orgazmu w ustach" od smażonego sera i czeskiego piwa, co innego skradło nasze serca w tej wsi.

Początek wędrówki w sobotnie przedpołudnie
Zmierzając w stronę odsłonięcia Týřovickich skał
Týřovické skály znad lustra Berounki
Czasami szlak turystyczny wiódł asfaltową drogą, ale samochodów nie było zbyt dużo
Pejzaż na Nezabudice z miejsca naszego spożywania
A to nasze sobotnie spożywanie w "hospudce". Palce lizać!

Nezabudice są pewnym wyjątkiem na dużą skalę, ponieważ w wielu miejscach tej wsi znajdują się "punkty handlowe", w których można się zaopatrzeć w lokalne rękodzieło, napoje czy nabiał. Wszystko działa w sposób samoobsługowy. Podchodzimy na przykład do takiej lodówki z mlekiem i twarogami, otwieramy, wybieramy, co chcemy, płacimy do skarbonki według ceny. Nie ma żadnych kamer, żadnych automatów, terminali, żadnych kłódek i metod na złodziei. Te punkty działają z założeniem, że ludzie są uczciwi. Byliśmy wprost zachwyceni tą ideą!

Pani turystka posłużyła mi za modelkę przy "automacie" z mlekiem i twarogami
Tutaj można zakupić trochę ceramiki, bardzo ładnej zresztą

Po wizycie w Nezabudicach musieliśmy nieco przyspieszyć kroku, bo dzień powoli się dopalał, a przed nami była przecież jeszcze główna atrakcja dnia - zamek Křivoklát. Usytuowany na wysokiej skale nad Rakownickim Potokiem od XII wieku stanowił ważny punkt dla czeskich władców. Przed wiekami cały region Křivoklátska był terenem myśliwskim. To tłumaczy, dlaczego do dzisiaj jest tak zalesiony. Zamek był siedzibą dla królów, którzy przyjeżdżali do lasów w dolinie Berounki zapolować sobie na to i owo. Dzisiaj zamek oczywiście nie pełni już dawnych funkcji - w środku znajdują się muzeum i restauracja. Twierdza wraz z okalającym je miasteczkiem stanowią popularny cel wycieczek Czechów.

Z powrotem na szlaku idąc w stronę naszego głównego celu
Oczywiście wciąż przemierzaliśmy dolinę Berounki
Křivoklát w całej okazałości
W nieco większym przybliżeniu
Widok na część miasteczka w dole i krętą, ciasną dolinę Rakownickiego Potoku
Dziedziniek zamku przygotowany na turystów - jest muzeum i jest knajpa

Mając na koncie wczesną pobudkę, dwie godziny jazdy pociągiem i autobusem, a potem ponad 15 kilometrów w nogach, byliśmy zwyczajnie zmęczeni. Do domu gospodarzy podjechaliśmy motorakiem, który kursuje pomiędzy Berounem i Rakovnikiem. Przejazd tą linią kolejową dla turystów jest wielką atrakcją, a dla mieszkańców - po prostu najlepszą z możliwych form dojazdu do pracy w Berounie, Rakovniku czy nawet Pradze. Nasza przejażdżka była tylko do kolejnej stacji w miejscowości o słodkiej nazwie Městečko u Křivoklátu. Wieczór natomiast już był pod znakiem prywatnych rozmów, grilla i nasłuchiwania zwierząt z pobliskiego lasu.

Pobudka w Městečku z takim widokiem :))

Drugi dzień pobytu w Křivoklátsku również był bogaty w spacery. Tym razem czekała nas nieco krótsza i bardziej płaska trasa wzdłuż doliny Rakownickiego Potoku do miasteczka Rakovnik. Zamiast wielkich zamków i występów skalnych oglądaliśmy ciche zakamarki doliny, przepastne polany, spokojne czeskie wsie. Atrakcją był fakt, że szliśmy wzdłuż linii kolejowej, więc co rusz mijaliśmy stare wiadukty, po których pomykały lokalne pociągi.

Tak nas akurat żegnało Městečko, urocze :)
Tamtego dnia wielkich podejść pod górę już nie mieliśmy
Za to widoków na gigantyczne łąki było bardzo dużo
W oddali widoczna wieś Pustověty
Starej architektury było całe mnóstwo, niemal w każdej wsi przynajmniej kilka domów liczyło ponad 100 lat
Pod koniec spacer wiódł pod ogromnym kamiennym wiaduktem, po którym idą tory kolejowe

Po przejściu niespełna 15 kilometrów dotarliśmy do Rakovnika. To kilkunastotysięczne miasteczko nie sprawia wrażenia "sypialni Pragi" tak jak odwiedzony w sobotę Beroun. Tutaj życie raczej biegnie w swoim tempie. Zabytkowa starówka sprawia, że jest gdzie chodzić i co zwiedzać. Najlepiej zacząć od głównego placu (Husovo namiesti), który jest drugim najdłuższym rynkiem w Czechach - liczy 400 metrów długości. Przy krótszym z jego boków położony jest XIV-wieczny gotycki kościół św. Bartłomieja. Poza tym możemy zobaczyć również dwie bramy, przez które kiedyś wiodły drogi do Rakovnika - Praską i Wysoką. W mieście znajduje się także zabytkowa synagoga, która obecnie pełni funkcję galerii sztuki.

Gotycki kościół św. Bartłomieja przy głównym rynku
Husovo namiesti i... pies naszych gospodarzy, o którym nie zdążyłem wspomnieć :)
Widok na uliczki starego Rakovnika i kombinat przemysłowy w oddali

W Rakovniku była również przerwa na porządne jadło, a skoro w Czechach to... trzeba spróbować kuchni wietnamskiej. Ze względu na fakt, że mniejszość wietnamska jest dość duża w tym kraju, to nawet w prowincjonalnych miastach możemy napotkać na niekiepskie lokale serwujące azjatyckie jedzenie. W słoneczne, niedzielne popołudnie usiadliśmy w lokalu przy Husovo namiesti - Lanka's Asian Cuisine. Jedzenie wyborne, kawa po wietnamsku doskonała, a wszystko przepite... czeskim piwem. :)

Wietnamskie żarło na pożegnanie :)

Aż szkoda było kończyć to wszystko. Po pożegnaniu z L. pozostał tylko powrót przepełnionym autobusem na stację metra w Pradze, potem dojazd kolejką miejską i przebimbanie w centrum Pragi do odjazdu nocnego pociągu do Krakowa. Wprost nie chciało się wyjeżdżać z Křivoklátska - wiejsko-dziki klimat regionu, doskonała kompania ludzi i kompletne odcięcie od wielkomiejskiego życia stymulowały idealny nastrój. Czasami dobrze zrobić taki reset na weekend, co nie? Chociaż czasami już sobie myślę, czy właśnie taki prowincjalny styl życia nie jest tym, czym warto żyć na co dzień, a nie tylko od święta.

Komentarze