 |
Dzień 1. W drodze na Chinley Churn |
Szanowny Czytelniku, szanowna Czytelniczko, spodziewaliście się tutaj relacji z kraju innego niż Estonia, Łotwa, Finlandia czy chociażby bliska mi geograficznie Słowacja? Pewno gdyby mi ktoś powiedział rok temu, że będę w maju 2025 roku spacerować po angielskich łąkach, kazałbym mu się puknąć w czoło. Okazało się, że nie samym Bałtykiem człowiek żyje i jeszcze potrafię wybyć poza "estońsko-łotewską" strefę komfortu i pojechać w niemałe zaświaty.
Przyczynkiem do tego, że znalazłem się w Wielkiej Brytanii, były zaprosiny B. Zaprosiny nie byle jakie, bo na angielską wieś. Razem z M. udaliśmy się na trzydniowy nature-break do słodziutkiej i urokliwej wioski Hayfield na obrzeżach Parku Narodowego Peak District. B. pracuje i mieszka na angielskiej prowincji w niedalekim sąsiedztwie Wielkiego Manchesteru. Posiada samochód, zacięcie do górskich spacerów i na domiar tego miała wówczas sposobność spędzić z nami kilka dni. Pomysł nie mógł się nie udać! Chodźcie zatem na wyprawę przez angielskie wrzosowiska, łąki, pastwiska, oglądając tysiące owiec i przepastne krajobrazy.
 |
Taki widok owiec towarzyszył nam cały czas |
Peak District - co to i gdzie to?
Na początku wyjaśnijmy sobie kilka rzeczy. W Anglii znajdują się dwa parki narodowe o bardzo podobnej nazwie: Lake District i Peak District. Pierwszy słynie z potężnych jezior i nieco surowszego klimatu, a drugi z tysięcy owiec wypasanych się na łąkach. Byliśmy w tym drugim. Park Narodowy Peak District został założony w latach 50. XX wieku i jest jednym z najstarszych obszarów chronionych w Anglii. Ma on powierzchnię nieco ponad 1000 kilometrów kwadratowych i zlokalizowany jest na pograniczu regionów East Midlands, West Midlands i North West England. Największym dużym miastem w pobliżu jest Manchester, od centrum którego do granic parku jest w linii prostej około 20 kilometrów.
Peak District to wyżynna kraina charakteryzująca mnogością formacji skalnych, występowaniem różnych wąwozów i dolin oraz słynąca z wysoko rozwiniętej hodowli owiec na jej terenie. Najwyższym szczytem jest Kinder Scout liczący 636 metrów n.p.m. Jak widzimy, nie są tą liczące tysiące metrów wysokie góry, ale pagórki o umiarkowanych wysokościach, które w szczytowych partiach bywają wypłaszczone. Do czego przyczynił się zresztą lądolód w epoce plejstocenu kilkadziesiąt tysięcy lat temu.
 |
Peak District to kraina łagodnych wzgórz i pastwisk |
Ledwie 8 proc. powierzchni parku stanowią lasy. Zdecydowana większość to pastwiska i wrzosowiska. Tysiące lat temu obszar ten porastały gęste bory liściaste, ale w ciągu ostatnich stuleci Anglicy dosłownie ogołocili teren, który następnie zamienił się w zielone pastwiska. Cechą charakterystyczną regionu są również torfowiska, których w najwyższych partiach wyżynnych wzgórz nie brakuje. Wysoki poziom opadów sprawia, naturalna retencja wody oraz dość umiarkowane temperatury przez cały rok sprawiają, że panują tutaj dobre warunki do powstawania torfu. Na ten aspekt już dawno zwrócili uwagę Anglicy. Nie tylko hodowla owiec była (i jest dzisiaj nadal!) intratnym biznesem, ale też eksploatacja różnych złóż naturalnych. W przeszłości nie tylko torf tutaj wydobywano, ale także metale ciężkie jak np. ołów.
Zatem dzisiejszy Peak District nie jest ostoją dziewiczej przyrody, ale mimo to znajduje się pod ochroną. Ta rzadko zaludniona kraina jest uosobieniem wszystkich sielskich, krajobrazów angielskiej prowincji. Co roku przyjeżdża tutaj kilkanaście milionów turystów. Niemniej wciąż można znaleźć miejsca, gdzie jest względnie spokojnie, cicho i tylko szumi wiatr. I takich miejsc na nasze wędrówki wyszukiwaliśmy.
Dzień 1. Chinley Churn i New Mills
Punktem startowym była miejscowość Hayfield (w luźnym tłumaczeniu Sianopole). Formalnie wieś, chociaż licząca 1600 mieszkańców. Znajduje się ona na granicy parku narodowego i jest jednym z najlepszych punktów startowych na wędrówki górskie po Peak District. Pierwszego dnia naszym celem był Chinley Churn (457 m n.p.m.). Obraliśmy jedną z kilku możliwych tras z Hayfield. Wędrowanie w tych okolicach nie należy do trudnych, ponieważ pomiędzy pastwiskami z owcami rozciągają się setki kilometrów różnych ścieżek opatrzonych znakami i drogowskazami od organizacji National Trust zajmującej się ochroną dziedzictwa kulturowego i przyrody.
 |
Słodziutko i przytulnie w tym Hayfield |
 |
Niektórzy mają prywatne tarasy zaraz nad rzeką |
Trzeba dodać na samym początku, że wędrowaliśmy na początku maja, ale pogoda była kompletnie anomalna. Niespełna dwadzieścia stopni i bezchmurne niebo przez wszystkie dni naszego pobytu. To zdecydowanie nie była typowa angielska pogoda. Dla nas - turystów - to była idealna aura, ale dla przyrody to był ciąg dalszy przedłużającej się suszy.
 |
Spod szczytu Chinley Churn. W pierwszym planie widoczne murki oddzielające pola hodowlane |
Chinley Churn jest górą zbudowaną z twardych, odpornych na wietrzenie piaskowców z epoki karbonu. W strefie szczytowej dojrzeliśmy niewielkie ślady wydobycia tych skał - był to malutki łom. Nieopodal niego odkryliśmy najbardziej magiczną miejscówkę do zrobienia zdjęć. Punkt nazywał się dosłownie Big Stone i wyglądał dokładnie tak, jak się spodziewacie. Ten wystający nad przepaścią kawał skały okazał się bardzo dobrym miejscem do zrobienia sobie zdjęcia z widokiem. Trochę takie norweskie Preikestolen czy Trolltunga, ale w północnej Anglii. ;-)
 |
Sądecki Włóczykij w roli modela, trzymając czapkę, by mu wiatr jej wiatr nie zwiał :-D |
Na tak odsłoniętych terenach wiatr duł niemiłosiernie. Trzeba było prędko schodzić. Obraliśmy kierunek na New Mills - niewielkie miasteczko u zbiegu rzek Sett i Goyt. Z mieszkańców okolicy to przede wszystkim miejsce robienia zakupów z opcją pójścia do baru. Mieścina znajduje się na wysokiej skarpie nad opływającymi ją rzekami. Różnica terenu pomiędzy korytem Sett i Goyt a głównymi zabudowaniami wynosi kilkadziesiąt metrów! Na dodatek przez miasto przechodzą dwie nitki linii kolejowej, a jedna z nich przechodzi przez tunel pod samym centrum New Mills. Napakowanie tylu atrakcji od skalnych klifów, przez rwące koryta rzek, po tunele kolejowe i urokliwą kamienną zabudowę centrum miasta na tak małej powierzchni jest tu imponujące!
 |
Wiadukty w New Mills. Na dole rzeka, na górze miasto |
 |
Z prawej dawny młyn, z lewej skarpa z zawieszoną ścieżką, powyżej której jest widoczny tunel kolejowy |
 |
Rzeka Sett na wysokości New Mills |
Na liczniku mieliśmy już dość dużo kilometrów za sobą, ale to nie był koniec! Trzeba było wrócić do Hayfield. Było możliwe zrobić to piechotą, ponieważ po nitce dawnej linii kolejowej poprowadzono ścieżkę turystyczną Sett Valley Trail liczącą ponad 4 kilometry. Szlak wiedzie z dala od głośnej ulicy, bliżej natury i spokojniejszych terenów. Dotarliśmy do końca naszej wędrówki, mając w nogach 14 kilometrów i ponad 320 metrów przewyższeń. A to był dopiero pierwszy dzień...
Dzień 2. Mam Tor i jaskinie
Drugiego dnia przygody w Peak District dołączył do nas jeszcze E. We czwórkę udaliśmy się nieco dalej od Hayfield do samego serca parku narodowego, jakim jest miejscowość Castleton. Popularność tego miejsca dała o sobie znać, ponieważ ruch drogowy na wąskich, krętych drogach był ogromny, a o miejsce parkingowe w wygodnej lokalizacji już trudno. Na ścieżkach spacerowych nie brakowało turystów. Z drugiej strony całkowicie zrozumiała jest popularność tej okolicy, ponieważ dominująca tutaj nad wszystkim góra Mam Tor (524 m n.p.m.) zniewalała swoim majestatem. Nim jednak na nią wyszliśmy, mieliśmy w planie odwiedzić jeszcze dwie jaskinie, a dokładnie kawerny będące pozostałościami po eksploatacji tutejszych skał.
 |
Góra Mam Tor widoczna w ostatnim planie po lewej stronie ("nadgryziona z przodu') |
Speedwell Cavern i Treak Cliff Cavern to dwie jaskinie położone niedaleko siebie, na zachód od Castleton. Do obydwu wstęp jest płatny. Pierwsza z nich oferuje rejs łódką po zalanym wodą, podziemnym, poziomym kanale eksploatacyjnym w dawnej kopalni ołowiu z XVIII wieku. Momentami bywało tam naprawdę klaustrofobicznie. Na końcu kanału czekała na nas olbrzymia komora z licznymi naciekami jaskiniowymi. Powrót do miejsca startowego odbywał się tą samą drogą. Czas zwiedzania nie jest zbyt długi, ale ceny dość wygórowane (jak na Anglię!). Wraz z kompanami zdecydowanie możemy polecić do eksploracji drugą z odwiedzonych jaskiń - Treak Cliff Cavern!
 |
W komorze skalnej w Speedwell Cavern |
W przypadku tej jaskini zwiedzanie odbywa się na piechotę i samodzielnie. Mieliśmy okazję zapoznać z nie lada geologiczną gratką! W tych podziemnych korytarzach wykutych ręką człowieka wciąż jest wydobywany niezwykły minerał o lokalnej nazwie Blue John. Jest to żółto-fioletowa odmiana fluorytu (fluorku wapnia), który występuje w tutejszych złożach karbońskich wapieni. Dodam na marginesie, że w przeciwieństwie do piaskowców na Chinley Churn okolice Castleton obfitują w wychodnie wapieni tego samego wieku. Formacja charakteryzuje się licznymi szczelinami, w których krystalizowały rzadko spotykane minerały!
 |
Treak Cliff Cavern w całej okazałości |
 |
Dotykam fluorytu Blue John! |
 |
Przy sztucznym świetle rosną mchy i trawy... |
Nie tylko żyły fluorytu będą przykuwać naszą uwagę, ale również same wapienie. Nie jest to bezpłciowa masa z pojedynczymi okazami skamieniałości. Miejscami nagromadzenia skamieniałych szczątków organizmów jest tak ogromne, że trudno policzyć i rozpoznać wszystkie! Jeśli te słowa czyta jakiś geolog, to zdecydowanie nie może przepuścić okazji do odwiedzenia Treak Cliff Cavern.
 |
Tysiące szczątków bezkręgowców z epoki karbonu! |
 |
O ich wieku przypomina nawet tabliczka! |
Z kawernami zeszło nam sporo czasu. Było już zaawansowane popołudnie, a my dopiero zaczynaliśmy wspinaczkę na Mam Tor. Zaletą tego stanu rzeczy było to, że ludzi na ścieżkach było już mniej, słońce już tak mocno nie paliło (wszak tutaj chodzi się godzinami bez ani grama cienia...), a i temperatura stała się taka bardziej znośna. Różnica terenów była tutaj już o wiele większa, ale na szczęście wędrówka nie zabrała dużo czasu, za to widoki z góry był rewelacyjnie. Widoczność na dziesiątki kilometrów!
 |
Ze szczytu Mam Tor |
Wraz z drogą powrotną przeszliśmy tego dnia nieco ponad 7 kilometrów. Pod koniec doświadczyliśmy nawet bliskiego spotkania z owcą! Spacery po pastwiskach mają to do siebie, że czasami trzeba przejść nieopodal stada owiec. W tamtym czasie wiele samic bacznie pilnowało swoich młodych. Nieopacznie znaleźliśmy się w pewnym momencie na linii pomiędzy matką i dzieckiem, co wyraźnie zaniepokoiło tą pierwszą. Spokojnym, ale konkretnym krokiem oddaliliśmy od nich, ponieważ już powoli szykował się atak.
 |
Przez takie stada owiec trzeba przechodzić niekiedy |
Drugi dzień zakończyliśmy w klimatycznej restauracji The George w Castleton, rozpływając się nie tylko nad smakiem jedzenia, ale także krajobrazów, jakie oglądaliśmy. Mijało wówczas ledwie 48 godzin naszego pobytu w tym angielskim Shire, a wrażeń jak po tygodniu czy dwóch...
Dzień 3. Snake Path i Jezioro Kinder
Ostatniego dnia naszej przygody nie mieliśmy już tyle sił. Od paru dni byliśmy w sumie niewyspani oraz zmęczeni. Co można zrobić w takiej sytuacji? Zerwać się z rana i pojechać kilkadziesiąt kilometrów na południowy zachód od Hayfield do miejsca zwanego Shrigley Hall. To tutaj w miejscu dawnej szkoły katolickiej zlokalizowany jest luksusowy hotel oraz kompleks basenów. Co jeszcze ciekawsze... baseny zbudowano w miejscu kaplicy szkolnej. Po sakralnej funkcji nie pozostało już nic poza charakterystyczną architekturą w postaci wysokich okien, filarów i kamiennych ścian rysujących kształt naw. W miejscu ołtarza obecnie jest duże jacuzzi. Szkoły katolickiej nie ma tutaj już od ponad 30 lat, a kompleks hotel&spa ma się bardzo dobrze.
 |
W basenie przez kościołem |
 |
Tak prezentuje się cały kompleks hotelowo-basenowy Shrigley Hall |
Wymoczeni, pojedzeni (śniadanie typu "English breakfast" zjedliśmy w hotelowej restauracji) wróciliśmy do Hayfield, skąd wyruszyliśmy na niedługi spacer po Snake Path w kierunku Jeziora Kinder. Podobnie jak pierwszego dnia ścieżka wiodła pomiędzy zagonami, na których pasły się owce. W pewnym momencie jednak pastwiska się skończyły, a przed nami odsłoniły się nieużytkowane w jakimkolwiek celu wrzosowiska. Takie ogromne, po sam horyzont, wielgachne połacie jałowca, traw, turzyc, wrzosu i innych roślin. Wydawało się, że wreszcie oglądamy coś naturalnego. Niestety tablica informacyjna zburzyła ten obraz - okolice Jeziora Kinder także było pokryte gęstym lasem, który Anglicy wycięli w pień, pozostawiając podmokłe wzniesienia samym sobie.
 |
Na szlaku Snake Path zaraz za ostatnim zagonem z owcami |
 |
Widok na najwyższe szczyty Peak District, w tym Kinder Scout (z prawej w tle) |
Zbiornik wodny jest sztucznym jeziorem powstałym wskutek wybudowania tamy na rzece Sett. Nie można się w nim kąpać, nie ma żadnych plaż i miejsc do wylegiwania się nad wodą. Prawdopodobnie zbiornik służy jako źródło wody dla okolicznych miejscowości. Znad brzegów jeziora ruszyliśmy w stronę Hayfield. Droga dalej wiodła, UWAGA, przez las.
 |
W angielskim lesie |
Wzdłuż na wpół wyschniętej rzeczki znajduje się skrawek gaju, który przy majowym upale dawał trochę cienia i ulgi. Warto wspomnień, że tutejsze lasy i zakrzewione tereny nie są raczej urokliwymi borami. Każdego dnia chodziliśmy nieco po bardziej zalesionych fragmentach terenu i były to zazwyczaj zachwaszczone zagajniki pełne obcych gatunków roślin, nietypowych dla angielskiego, wilgotnego klimatu. To tylko pokazuje, jak bardzo tutejsza flora została przeobrażona ręką człowieka.
Jeszcze tego samego dnia mieliśmy samolot powrotny do Polski. Angielska przygoda w krzakach dobiegła końca. Kompletnie nie spodziewałem się takiego zwrotu akcji. Początkowo mieliśmy zwiedzać miasta, a uroda Peak District zdobyła nasze serca i nie chcieliśmy tracić ani chwili na jakieś miejskie łazęgi. Angielska prowincja kłania się wszystkim miłośnikom zielonych łąk, kamiennych domów, rozległych krajobrazów i widoków owczych stad. Niewykluczone, że zaprosi na swoje łono jeszcze ponownie. A tymczasem pozostanie mi oglądanie kilku odcinków serialu "Co ludzie powiedzą" z Hiacyntą i Ryszardem, którzy wybierają na krajoznawcze wycieczki po bezdrożach, rejsy statkiem po rzece (z atrakcjami akwa-fluwialnymi!) i oglądanie mieszkań w wielkich dworach rozlokowanych po środku ogromnych polan. Wszystko oczywiście przy akompaniamencie klasycznego brytyjskiego humoru.
 |
Tutaj się dobrze wędruje! |
Komentarze
Prześlij komentarz