Dlaczego Viljandi jest przytulne? 17 ujęć z "estońskiej doliny Muminków"

Ulica Rzemieślnicza (Sepa tänav)

Wczesnojesienny wyjazd do Estonii zbliżał ku końcowi. Po pokonaniu ponad tysiąca (lub dwóch) kilometrów z przystankami w Rydze, Tartu i Tallinnie przyszedł czas na "cherry on the cake", czyli Viljandi. Estońskie objazdówki planowałem w różnych kombinacjach, ale nigdy na sam koniec nie pojechałem do tego miasteczka, aby spędzić w nim ostatnie 72 godziny przed nieubłaganym powrotem do Polski. No i cóż. Wybór okazał się trafiony.

Zmęczony podróżą, różnymi przygodami na trasie, ogarnianiem wielu kwestii komunikacyjno-transportowo-noclegowych chciałem zwyczajnie odpocząć. Przyjechałem do Viljandi wieczorem we wtorek. Pomarańczowy pociąg przez miejscowych nazywany "marchewką" przybył kilkanaście minut przed dwudziestą. Przez najbliższe trzy dni miałem być gościem u M., z którą nie widziałem się 3 lata. Z dworca kolejowego do jej domu daleko nie jest. Szedłem piechotą. W okolicach głównego placu ktoś zatrąbił za mną. To była M., która urwała się specjalnie z prywatnej kolacji ze znajomymi, aby w ramach niespodzianki odebrać mnie z dworca, zameldować w swoim domu, przekazać klucze i życzyć miłego pobytu w Viljandi. 

Po takim wstępie od razu cały pośpiech, podróżnicze zagonienie i stresy poprzednich dni zniknęły, jak ręką odjął. Viljandi od pierwszych chwil swoją energią, klimatem, urodą i... ludźmi po prostu mnie zdobyło. Zresztą nie pierwszy raz.  

W tle widoczny najdłuższy i najwyższy most wiszący w Estonii. Tak mówią...

"Najbardziej urocze miasto. Po prostu słodkie. Przytulnie tutaj." I jeszcze więcej fraz można wymyślać, aby opisać fenomen tego miasta. Nawet New York Times rozpisywał się o nim w 2021 roku, reklamując Viljandi jako idealne lekarstwo na overtourism. Czytając tekst Amerykanów przeraziłem się nieco, że fama o mieście pójdzie tak szeroko, że już ono przepadnie w plastikowej turystycznej komercji, jaką dzisiaj oferuje chociażby Tallinn (zwłaszcza bogatszym turystom). Jednak tak się nie stało. 17-tysięczne miasteczko wygląda jak zahibernowane.

Widoki z zamku na jezioro Viljandi

W 2016 roku usłyszałem interesującą opinię pewnych Polaków pracujących wówczas w Rydze. Odwiedzili oni Viljandi i tak ich zauroczyło, że nazwali je "estońską doliną Muminków". Jest w tym sporo prawdy, ponieważ społeczność miasta jest na tyle mała, że wszyscy się znają, plotkują o sobie, widzą na co dzień. Sieć powiązań jest bardzo ciasna. Poza tym wyżynne położenie Viljandi i swoiste "góry", jakie można zobaczyć w okolicach jeziora, przypominają troszkę dolinę z fińskiej bajki. No i przede wszystkim życie Viljandczyków (okropny neologizm, ale niech będzie!), które jest spokojne, powolne, ciche. Czasami tak bardzo, że na ulicach w środku dnia nie zobaczymy nikogo (bo wszyscy pracują, a dzieci są w szkole), a popołudniowe "korki" dorównują natężeniem ruchu najwyżej nocnemu ruchowi drogowemu w Krakowie.

Z tyłu miejskiego ratusza zaczynają się schody prowadzące na plażę

Czy życie w "estońskiej dolinie Muminków" jest naprawdę takie słodkie i bez zmartwień? Pozornie tak. Wszędzie mamy na piechotę, a w trakcie pracy panuje zwyczaj wychodzenia na lunch ze znajomymi na miasto. Niby Viljandi takie małe, ale jednocześnie "wielkie", bo jest i galeria handlowa, miejsca pracy, komunikacja miejska i podmiejska, kilka barów, pizzerie, kawiarnie, nawet wyszukane restauracje i "suszarnie". To wszystko buduje wrażenie, że jest tu jednocześnie miejsko i przytulnie. 

Podczas wędrówki dookoła jeziora
"Z drugiej strony jeziora..." stoją ruiny zamku w Viljandi ;-)
Niekiedy poranki z kawą bywają mgliste
Niedaleko kościoła św. Jana na starówce

Dlaczego Viljandi jest przytulne? Przez trzy dni końcówki września próbowałem sobie na to odpowiedzieć. Jak w rytuale spacerowałem w kółko po tych samych uliczkach zabytkowego centrum, sprawdzałem, co się zmieniło w zabudowie, gdzie postawili jakąś plombę, kto wyremontował dom. W przerwie siadałem na kawę w kultowej "Roheline Maja". Pogoda prezentowała całe spektrum - od mglistej, mrocznej po bardzo słoneczną aurę. Złota jesień zagościła się na dobre. Na ulicach pustki, ludzie zajęci swoimi rzeczami siedzieli pozamykani w biurach, domach i urzędach. 

Teraz, kiedy patrzę na te kilkanaście zdjęć, które wykonałem podczas krótkiego pobytu, to wychodzę ze zdumienia. Ciągle to miasteczko mnie urzeka. Ciągle wygląda jak z bajki. Ciągle je po prostu idealizuję. To jest chyba tą przyczyną wszystkiego - całe gros doświadczeń za ostatnie ponad 6 lat, które zbudowało w mojej głowie obraz idyllicznego Viljandi. Chociaż wiem, że życie tutaj nie jest usłane różami, ale na te kilka dni w roku, jak tu przyjeżdżam, to takim się staje. 

Ulica Mnisza (Munga tänav)
Oru tänav
Rubieżna dzielnica miasta również pełna drewnianych domów...
...a nazywa się ona Kantreküla
Ulica Pocztowa późnym wieczorem
Idąc do centrum młodzieżowego, na rogu budynku dostrzeżemy kawałek sztuki
Jezioro Paala (Paala järv)
Czyż nie uroczo? Kocyk i leżeć! Tylko temperatura nie taka...
W tle widoczna willa Gablera. Ilekroć na nią patrzę, nie dowierzam, że w niej znajdowało się moje mieszkanko

Epilog.

W piątek wieczorem miałem autobus do Pärnu, którym miała się rozpocząć podróż powrotna do Polski. Dwutygodniowa podróż dobiegała końca. Mając dłuższą chwilę w Pärnu, udałem się na plażę i obejrzałem schyłek zachodu słońca - na północno-zachodnim horyzoncie chowała się czerwona łuna. Wówczas sobie pomyślałem, że pewna epoka dla mnie przemija. Epoka autobusowo-kolejowych objazdówek po Łotwie i Estonii. Epoka nocowania na kanapach ciągle u znajomych, znajomych znajomych lub niekiedy u obcych ludzi. Epoka myślenia o Estonii, jako corocznej destynacji na "dłuższy urlop" - może po prostu, jak przyjadę tutaj na tydzień, to też będę podobnie "wniebowzięty" jak po dwóch? Epoka monopolu Estonii - pora zobaczyć coś nowego w życiu, a może i też opisać wrażenia z innych krajów na łamach bloga? Czy to już koniec? Skądże - raczej nowe otwarcie. Viljandi było, jest i zapewne pozostanie moim "Acapulco na ciepłe wczasy", ale dusza podróżnicza potrzebuje czegoś świeżego. Z tą myślą wyjechałem z Estonii, a pisząc te słowa, dodaję do nich, że jest to najpewniej ostatni wpis o Viljandi, jaki tu naskrobałem. Na razie trzeba przytulnemu miasteczku dać odpocząć.

Ostatnie światła dnia w Estonii w tym roku...

Kilka tekstów o Viljandi i okolicach:

Komentarze

  1. Nigdy nie brałem pod uwagę Estonii jako kraju do odwiedzin. Wygląda na urocze bezludne miejsce.... bez tłumów i wrzasku ulic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Porównując do polskich miejsc turystycznych to jest tu cicho i spokojnie :)

      Usuń

Prześlij komentarz